O inteligencję integralnie katolicką

Albrecht Durer, Św. Hieronim w pracowni (1514 rok)

Nierzadko w dyskusjach, dawniejszych czy nowszych, pojawia się pytanie o powody obecnego tak opłakanego stanu rzeczy. W naszych i pokrewnych środowiskach często odpowiedź polega na zwróceniu uwagi na takie czy inne „obiektywne” powody, gdzieś z zewnątrz: masoneria, wszechobecny modernizm, indywidualizm, liberalizm, obalanie naturalnego porządku krok po kroku, brak autorytetu, kult Wojtyły, a wśród różnych „konserwatystów” – Ratzingera, siła lefebryzmu, który zachowuje fasadowego (co prawda już coraz mniej) „papieża”, powszechny brak wiedzy religijnej, etc. Z pewnością żadna z tych odpowiedzi nie jest błędna, jednak uważam, i odpowiadam na pytanie, że powodem obecnego stanu rzeczy, zwłaszcza w Polsce, jest brak przede wszystkim odpowiednich ludzi, brak umysłowej formacji, wytężonej pracy prawdziwie od podstaw, poważnych ludzi, ćwiczących się w cnotach przyrodzonych i nadprzyrodzonych, przede wszystkim mądrych (ale mądrość to nie wiedza!) i roztropnych, w ten sposób odpowiednio przygotowanych, świadomych swej powinności i obowiązków względem Boga i bliźniego, jednym słowem: brak katolickiej inteligencji, integralnie katolickiej.

Bo niewątpliwie jej brak i każdy, kto ma oczy, to widzi.

Jest rzeczą nadzwyczaj oczywistą dla rozumnego człowieka, że to od góry idzie przykład, że bez elit żaden naród nie jest w stanie się ostać, nawet najbardziej prymitywny i koczowniczy, że i Kościół, jako społeczność ludzka i boska, ale tym niemniej ludzka, nie może się obyć bez elity tu na ziemi, zarówno wśród duchownych jak i świeckich. Nie sposób obyć się bez bardziej oświeconych warstw katolickich i tylko ograniczony umysł prostaczka albo ćwierćinteligenta nie zawsze jest w stanie to pojąć. Jak pisał wybitny węgierski duszpasterz i katecheta, pracujący przede wszystkim wśród męskiej młodzieży miejskiej, bp Tihamer Toth:

„Pozyskanie inteligencji jest dla katolicyzmu nie tylko zagadnieniem prestiżu, ale sprawą życia. Zagraża nam niebezpieczeństwo obojętności religijnej, którą niewieżąca inteligencja swoim wpływem przenosi na lud. Dlatego trzeba koniecznie większych starań w duszpasterstwie nad inteligencją. Pamiętajmy, że inteligencja, dając przykład wiary czy obojętności, wywiera bardzo wielki wpływ na lud. […]

Każda kulturalna i religijna zmiana pochodzi z góry. Inteligencja kieruje światem. […] Inteligencja – choć może nieświadomie – jest wodzem narodu; prowadzi go albo na wyżyny moralne, albo na bezdroża, zależnie od tego, jaka jest sama. Dzisiaj nauka już nie jest ukrytym skarbem garstki wtajemniczonych, ale własnością ogółu; naród jest taki, jaką jest inteligencja danego kraju (jakże to prawdziwe dziś np. o Polsce! – przyp. PA). Jeżeli inteligencja porzuci zasady wiary, to również wieśniak i robotnik prędzej czy później staną się niewierzący! Dlatego dla Kościoła duszpasterstwo inteligencji jest nie tylko sprawą prestiżu i ambicji, ale w ogóle zagadnieniem istnienia.

Katolicyzm zbankrutowałby, gdyby warstwy inteligentne oderwały się od Kościoła.”

(Bp Tihamer Toth, Opieka duchowa nad młodzieżą, tom I, Nakł. „Komitetu Budowy Kościoła Parafialnego na Zwierzyńcu w Krakowie”, Kraków 1940, ss. 7-8. Podkreślenia jak w oryginale.)

Ale bez wytrwałej pracy od podstaw, pracy przede zarówno umysłowej, jak i moralnej, nie sposób utrzymać tejże inteligencji ani jej wskrzesić, gdy jej brak. Wielu jest dziś takich, zarówno w dziedzinie politycznej jak i religijnej, co by chcieli na hurra stworzyć Państwo Katolickie Narodu Polskiego, niekiedy już swe urojenia o nowym podziale administracyjnym przelewając na papier (internetowy), czy składając hołd przyszłemu królowi (!?!?!?!), albo z drugiej strony widzą w kolejnych często powtarzanych i długich aktach oddania i ślubowania, etc. etc. ratunek na wszystkie bolączki polityczne i społeczne. A tak brak tych podstaw, które najwyraźniej najwięcej kosztują. Bo łatwo przychodzi taki czy inny wyczyn wyjątkowy – a nasz naród jest to tego szczególnie zdolny (powstania, uroczyste ślubowania, etc.), z trudem zaś wytrwała i systematyczna praca umysłowa, wierność obowiązkom stanu, etc.

Zresztą, nie każdy do wszystkiego jest zdolny (z natury czy zaniedbania), a często to właśnie nieodpowiedni ludzie biorą się energicznie za działanie, przy bezczynności tych, którzy powinni się wziąć do pracy. Stąd też tak nieodzowną rolę do odegrania mają uczeni duchowni i świeccy, prowadząc maluczkich na miarę ich zdolności, formując, kształtując, ucząc, dając przykład, wpajając we wszystkim zdrowe zasady i sensus catholicus, tak często nieznany wielu katolikom. Przy tym, w apostolstwie należy zaprzęgać wszelkie zdrowe zdolności ludzkie, rozwijać je, począwszy od wierności obowiązkom stanu (cf. „Zdolności ludzkie w służbie apostolstwa”). Do tego zdolny jest każdy.

W moim przekonaniu środowisku inteligencji katolickiej nie może być obca apologetyka, historia Kościoła, filozofia (tomistyczna, chrześcijańska, jakkolwiek by jej nie nazwać), zasady nauki politycznej, ewentualnie podstawy teologii (która jest dziedziną przede wszystkim duchownych), np. liturgiki (bowiem liturgia Kościoła jest doskonałą szkołą prawdziwej pobożności) i duchowości, nauka Kościoła przeciwko błędom nowoczesnym, historia własnego Narodu i Państwa, wreszcie odpowiedni poziom kultury, opierający się na i tak naturalny dla naszej katolickiej i polskiej cywilizacji. Środkami zaś osiągnięcia odpowiedniego „usposobienia umysłu” i działania na tym polu: a) indywidualnie: systematyczna lektura dobrych książek (waga zagadnienia i moje propozycje); b) spotkania formacyjne, wykłady, rekolekcje, wzajemne oddziaływanie na siebie i zorganizowany wspólny wysiłek. Ów zwyrodniały indywidualizm i brak instyktu społecznego jest również przeszkodą, którą należy czym prędzej usunąć.

Niewątpliwie przeto podstawą umysłowej formacji winno być gruntowne wykształcenie religijne. Gdy go brak inicjatywy katolickie będą po prostu upadać, niekiedy po drodze ośmieszając jeszcze wiarę:

„Kto nie miał szczęścia otrzymać w szkole gruntownego wykształcenia religijnego, ten ściśle w sumieniu obowiązany jest lukę tę własną pracą wypełnić; […] Jest to niezmiernie ważne zarówno ze względu na własne osobiste życie religijne, jak i ze względu na wpływy, które się winno wywierać na otoczenie, czyli innymi słowy na akcję katolicką. Trzeba nareszcie zdać sobie sprawę z tego, że, aby brać czynny udział w akcji, którą się toczy pod sztandarem katolickim, nie wystarcza być tylko katolikiem dobrej woli, ale że należy być katolikiem oświeconym, wykształconym, dobrze przygotowanym do pracy, znającym dokładnie zasady, któremi Kościół w danej dziedzinie się kieruje. Człowiek dobrej woli, a człowiek przygotowany do pracy, to są dwie bardzo różne rzeczy; pierwszych mamy dzięki Bogu bardzo wielu, ale drugich niestety bardzo mało i tem się przeważnie tłumaczy, że tyle przedsięwzięć katolickich tak słabo się u nas rozwija, że tyle z nich, rodząc się z inicjatywy ludzi dobrej woli, ale zupełnie do pracy nieprzygotowanych, natychmiast zamiera”. (o. Jacek Woroniecki, Przewodnik po literaturze religijnej i pokrewnych dziedzinach filozofji i nauk społecznych, wydanie II z 1927 r., ss. 12-13, cytat przytaczany już tutaj, podkreślenie moje)

Dlatego też sytuacja obecna wygląda tak, jak wygląda. Zbyt wiele czasu stracone. Należy wskrzesić inteligencję integralnie katolicką, której brak jest tak dotkliwie odczuwalny. Bez tego nie ma się co dziwić nad tryumfem modernizmu, czy nawet sukcesami liczbowymi czy innymi indultowców („motupropriowców”) i lefebrystów, którzy to wszyscy swoje elity u nas w kraju posiadają. Nauczyć się tu możemy wiele choćby od Włochów, którzy niedawno temu powołali do życia już trzecie stowarzyszenie (o czym wspomniałem przy okazji ostatniego wywiadu z x. Ricossą), my zaś nie mamy poważnego ani jednego.

Obecny brak polskiej, integralnie katolickiej inteligencji jako odpowiedź na problem wskazany na początku opieram m.in. na lekturze pism o. Jacka Woronieckiego, bpa Tihamera Totha, Jadwigi Zamoyskiej, Adama Doboszyńskiego, Jędrzeja Giertycha i wreszcie Stefana Karola Frycza, którego poniższy tekst sam zatytułowałbym „o katolicką inteligencję”.

Pelagiusz z Asturii

„Katolicyzm doktorów”

Nie przesadzę chyba twierdząc, że co najmniej jedna trzecia z ukazujących się dzisiaj książek zajmuje się „kryzysem” i sposobami jego leczenia, wyszukiwaniem różnych „dróg wyjścia”. Tysiąca recept nie brakuje, ale niemal wszystkie mają tę wadę, że naprawiać chcą tylko instytucje i społeczeństwa, nie mówiąc nic o człowieku. Tymczasem człowiek jest zasadniczy i od niego wszystko zależy, same instytucje świata nie uleczą i kryzysu nie usuną. Trzeba więc zacząć od człowieka i gdy on będzie lepszy, przyjdą z nim lepsze czasy. A ścieśniając zagadnienie do naszych stosunków – chcieć dobra dla Ojczyzny, chcieć wielkiej Polski powinno być przede wszystkim pracą nad wielkością samych Polaków – nie w sensie jakichś wyjątkowych mężów czy przewodników, tych nawet i nie potrzeba, ale w sensie jak największej liczby przejętych poczuciem swych obowiązków i żądzą pracy dla ogółu – wybitnych jednostek, wielkich obywateli. Ta wola, to dążenie da moc narodowi i żaden mąż wyjątkowy nie będzie musiał go prowadzić za rękę, bo on sobie sam da radę. Tylko takiej przyszłości dla Polski pragnąć powinniśmy, a nie poszukiwać gorączkowo marnych choćby „führerów”. Wielki człowiek, jak mówi Chesterton1, sam się pojawi w chwili, gdy wszyscy, dążąc do wielkości, jak najmniej spodziewać się go będziemy.

Jednym słowem, ciężar problemów dziejszych leży w wychowaniu, bo poszukiwanie człowieka nie jest właściwie niczym innym i to przez całe życie, a skoro tak – to chodzi tu o to – jaką jest filozofia, na której ten człowiek opiera swoje postępowanie i w jakiej widzi sprawdzian moralny swych czynów.

Otóż w poszukiwaniu tego, w dosłownym sensie „kamienia filozoficznego”, na którym by można rozpocząć budowę nowej Polski, robi się u nas rozmaite głupstwa, zanadto wierząc w oba zwycięskie nacjonalizmy: faszyzm i hitleryzm. Tymczasem ani rasizm, ani państwo totalne nie są wcale zbawczymi doktrynami i korzeniami swymi mocno tkwią w zabagnionej, i skompromitowanej, przeszłości. Polską doktryną jest tylko katolicyzm i Polska innej filozofii narodowej nie potrzebuje.

Tylko że katolicki naród polski nic właściwie o katolicyzmie nie wie, toteż wszystko, co o nim informuje i uczy go w sposób istotny, pokazując jego głębię, jest jak najbardziej pożądane.

Świetną więc i aktualną lekturą będzie nowa praca ojca Jacka Woronieckiego2 pt. U podstaw kultury katolickiej (Poznań 1935, stron 247, cena 5 zł), bo pozwoli reformatorom wejrzeć w kryzys własnych dusz. Najlepiej każdą naprawę rozpoczynać od siebie, od zdobycia pewnych niezłomnych prawd, bo leczyć można tylko wtedy, gdy samemu się posiada talizman zdrowia.

Ojciec Jacek Woroniecki jest zbyt znanym autorem, by zachwalać jego książkę – to nazwisko mówi samo za siebie, ale nie sposób nie podkreślić tego, że książka ta nie jest pisana dla prostaczków, i że jej intencją jest wyrobić ów „katolicym doktorów”, który tak imponował Brzozowskiemu3, a który u nas został zabity przez przesądy fideizmu i lenistwo duchowe.

Zawinił w tym także i brak dzieł odpowiednich, brak wartościowych prac apologetycznych, który sprawił, że katolicyzm w oczach ogółu zredukowany został do samej tylko sfery odczuć i uczuć, o tak szczupłym życiowym zasięgu, że szukać w nim oparcia w działalności społecznej czy gospodarczej zdawało się niepodobieństwem. Tymczasem katolicyzm jest uniwersalny i życie katolika dzielić się nie daje na jakieś coś z religią zespolone i coś od niej niezależne.

Konieczny jest więc sensus catholicus, o którym tak pięknie mówi ojciec Jacek Woroniecki, tłumacząc uprzedzonym, że to nie jest wcale niewola czy skrępowanie. Świat myśli katolickiej jest tak przestronny i bogaty, że każdy indywidualizm, byle nie wybujały, znajdzie tu dla siebie miejsce, bo jak mówi Brzozowski: „Kościół posiada swoje kaplice dla samotników, krypty dla myślicieli, baszty dla rycerzy: to, co orle i to, co podziemne w duszy ludzkiej, znajduje tu schronienie.” Ta religia tak umiejąca wszystko pogodzić nie jest religią niewoli, ale swobody, byle tylko zrozumieć jej sens i istotę.

Trzeba więc wskrzesić praktykowanie filozofii katolickiej i wychować prawdziwie katolicką inteligencję. Bez tego opowiadanie, że Polonia semper fidelis4, będzie zwykłym austriackim gadaniem. Mówi więc o tym dużo ksiądz Woroniecki i wskazuje od razu drogi do celu. Z nich jedna zgoła niespodziewana i bodajże śmieszna dla dzisiejszego inteligenta – odrodzenie liturgiczne, śpiew gregoriański, modlitwa z mszałów… Te wszystkie rozliczne obrzędy Kościoła, jakżeż często traktowane jako dekoracja i poezja, mają wielki sens wychowawczy, i czytając to, co o nich mówi ojciec Jacek jasno się widzi, że te „drobnostki” mają jednak swoją wagę w przypływach i odpływach świadomości katolickiej.

Dziś powinien nadejść i sądzę, że rzeczywiście nadchodzi, okres wielkiego przypływu świadomości katolickiej. Mówi się wiele o tym jako o nowym średniowieczu, ale mnie zamiast tamtego nasuwa się inne, bliższe porównanie – nowy barok. Tak jak po reformacji zaatakowany Rzym odrodził się w Trydencie i przeżył świetną epokę chrzcząc jakby po raz drugi całe narody (np. Polska jakżeż została urobiona przez barok), tak i teraz zagubiony na błędnych ścieżkach materialistycznych świat zaczyna szukać w katolicyzmie ratunku.

Toteż zamiast recenzji książki ojca Jacka Woronieckiego, wystarczy tylko powiedzieć – niech ją przeczyta każdy polski inteligent, który się chce uważać za katolika. Wskaże mu ona już nie tylko podstawy kultury katolickiej, ale kultury w ogóle…

Źródło: Prosto z Mostu 1935, nr 46, s. 3.

Przypisy:
1) Gilbert Keith Chesterton (1874-1936) – angielski, katolicki i konserwatywny pisarz, autor wielu poczytnych powieści. Współtwórca doktryny dystrybucjonizmu, sympatyk Polski. Dystrybucjonizm – odrzucał zarówno komunizm, jak i liberalizm, w rozwiązaniach ekonomicznych promował upowszechnienie drobnej własności w handlu, przemyśle, rolnictwie.
2) Jacek Woroniecki (1878-1949) – dominikanin, tomista, rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
3) Stanisław Brzozowski (1878-1911) – pisarz, filozof (twórca koncepcji „filozofii pracy”), publicysta tworzący w okresie Młodej Polski. Najważniejsze dzieło Legenda Młodej Polski.
4) Polonia semper fidelis (łac.) – Polska zawsze wierna.

Przepisała Czytelniczka. Za: Arkadiusz Meller, Patryk Tomaszewski, Ku „nowemu barokowi”. Myśl polityczna Karola Stefana Frycza (1910-1942). Wybór źródeł, Wyd. von Borowiecky, Warszawa 2012, ss. 79-82. Podkreślenia w tekście moje.

Zostaw komentarz