Wychowanie cnoty pobożności

Ponieważ dziś, jak niegdyś, a może dziś nawet jeszcze bardziej niż kiedyś, panuje wiele fałszywych sposobów pojmowania pobożności, a co za tym idzie, i rozwinąć jej nie sposób prawidłowo, postanowiłem ten temat omówić przytaczając odpowiedni fragment Katolickiej etyki wychowawczej, którą uważam za najpotrzebniejsze dziś dzieło dla poważnej i solidnej kontrrewolucji katolickiej. Ponadto fragment ten kończy się omówieniem roli chorału gregoriańskiego w wychowaniu cnoty pobożności (co będzie jednak stanowiło odrębny wpis), więc stanowi doskonałą ciągłość z ostanim wpisem o tej tematyce.

O samej inteligencji katolickiej jeszcze będę pisał z innych stron, ale już tu warto podkreślić, co jest chyba oczywiste, że inteligencja katolicka nie tylko winna wyróżniać się od przeciętnego wiernego umysłowo, ale i pobożność winna mieć rozwiniętą w stopniu wyższym, doskonalszym. Jak się okaże, nie ogranicza się ona do długich modłów i pobożnych czytanek o różnej wartości, ale to Msza św. śpiewana jest najlepszym środkiem jej rozwinięcia.

Niech ustęp ten będzie jednocześnie zachętą do poznania treści wspomnianej książki i innych dzieł o. Jacka Woronieckiego, zwłaszcza przez tych, którzy mają ambicję należenia do inteligencji integralnie katolickiej.

Pelagiusz z Asturii

§ 55. Wychowanie cnoty pobożności1

Już z niedomagań i spaczeń, jakieśmy poznali w dziedzinie pobożności, jasno wypływa, że podstawowym warunkiem należytego jej wychowania jest założenie mocnego fundamentu cnót teologicznych. Tam, gdzie tego brak, pobożność nigdy nie będzie mocno ugruntowana i nie uniknie niejednego spaczenia. Szczególnie ważne tu jest ustalenie w młodych duszach jej stałego związku z wiarą, która ma zapewnić przejawom czci okazywanej Bogu porządek i umiar, oraz sprawić, aby się rachowała z hierarchią przedmiotów kultu i nie zaniedbywała pierwszorzędnych dla drugorzędnych. Pobożność winna zawsze czerpać plan i dyrektywy swego rozwoju ze źródła wiary, toteż im wiara będzie żywsza, tym i pobożność będzie żywsze przybierać kształty.

Podobnie i główny jej motor, jakim jest gorliwość, winien się wciąż zasilać u źródeł nadziei i bojaźni bożej, i z tej ostatniej szczególnie czerpać tę stałą chęć, aby sobie w niczym nie folgować tam, gdzie idzie o sprawy boże. Po raz trzeci wracamy do tego samego zagadnienia, ale za każdym razem z innego punktu widzenia, co dowodzi, jak jest ono ważne. W rozdziale poświęconym roztropności (r. X, § 38, 3) wykazaliśmy, że do istoty jej doskonałej działalności, nawet w dziedzinie przyrodzonej, należy staranność, sprawiająca, że wszystko, co się robi, choćby najdrobniejsze rzeczy, robi się dobrze, a nie byle jak. Tam gdzie była mowa o bojaźni bożej (r. XII, § 47, 3), rozważyliśmy to zagadnienie już w płaszczyźnie nadprzyrodzonej i podeszliśmy do niego od jego strony negatywnej, mianowicie od dobrowolnych grzechów powszednich, które są wyraźnym lekceważeniem sobie tej staranności, aby wszystko robić zgodnie z wolą bożą. Teraz raz jeszcze sprowadza nas do tego zagadnienia wychowanie gorliwości, które jest zastosowaniem tych samych zasad do służby bożej, co im nadaje szczególną doniosłość. Jeśli bowiem roztropność wymaga, abyśmy robili wszystko jak najstaranniej, to cóż dopiero powiedzieć o staranności, z jaką winniśmy się odnosić do wszystkiego, co się odnosi do czci Bogu należnej.

Wreszcie u źródeł miłości winna pobożność czerpać swój rozmach i tę pogodę ducha, która by na niej odbiła piętno szczerości i świadczyła, że to nie z przymusu, ale z pełnej dobrej woli nigdy nie odwołanej ani nie zmniejszonej służy się Panu Bogu.

Podobnie jak to miało miejsce, gdy była mowa o wychowaniu innych cnót, tak samo gdy idzie o pobożność, podstawową doniosłość będzie miał przykład otoczenia, i to nie tylko pojedynczych osób, wziętych osobno, ale całego otoczenia. Trzeba, aby atmosfera całego środowiska, w którym młodzież żyje, była przesiąknięta duchem pobożności, pełnej umiaru, pogody, szczerości oraz swobody, pozwalającej każdemu w ogólnych ramach pobożności chrześcijańskiej własną swą pobożność przejawiać jak zechce, wedle osobistych potrzeb duszy. Dopiero bowiem te stałe impulsy wciąż regularnie otrzymywane od otoczenia mogą wyrobić w duszy stałe usposobienie i wychować w jej władzach mocne sprawności do podobnych czynności. Szczególnie ważne tu będzie, aby w tym otoczeniu panowała zupełna zgodność między pobożnością a całokształtem postępowania moralnego, aby nie było tam tych rozdźwięków, które młodzież wnet dostrzega, i które z konieczności podważają w niej szacunek dla objawów pobożności. Trudno przedwcześnie mówić jej to, co Chrystus mówił do Apostołów o postępowaniu faryzeuszów: „Wszystko cokolwiek wam rozkażą, zachowajcie i czyńcie, ale wedle uczynków ich nie czyńcie, albowiem mówią, a nie czynią.”2 Z czasem jednak może przyjść konieczność zwrócenia uwagi na te słowa.

W takiej atmosferze szczerej pobożności wypadnie w miarę budzenia się życia umysłowego zacząć młode duszyczki wdrażać do czynności religijnych, zaczynając od znaku krzyża, oznak czci dla rzeczy świętych, postawy ciała na modlitwie itp. W miarę jak się to życie będzie rozwijać i pogłębiać, wypadnie pierwsze objawy pobożności wypełniać treścią, uczyć pacierza i czuwać nad starannością w spełnianiu tych pierwszych obowiązków względem Boga.

Bardzo ważnym jednak będzie, aby z rozwojem życia umysłowego pozostawiać dziecku, a potem młodzieży, w jego stosunku do Boga pewną swobodę, jakeśmy to już powyżej zaznaczyli. Nierachowanie się z tą koniecznością dania duszom już od początków ich życia religijnego czegoś z tej „wolności chwały synów bożych”3 nieraz staje się wielkim hamulcem w wychowaniu pobożności w późniejszych latach i wprost powoduje z czasem pewne do niej zniechęcenie. Studia nad psychologią wieku dziecięcego i młodzieńczego coraz jaśniej nam pokazują, jak te same czynności zmysłowe i umysłowe inaczej się odbywają w początku życia, a inaczej w dalszych jego okresach, co w praktyce doprowadza do wniosku, że okres największego rozwoju nie może być normą dla poprzednich. Nawet śpiewu podobno nie można uczyć dzieci tak, jak się uczy ludzi dojrzałych, a cóż dopiero dyscyplin umysłowych. Wiele się jeszcze popełnia pod tym względem błędów w nauczaniu, ale i dziedzina religijna niej jest od nich niestety wolna.

Bardzo tedy ważne, gdy idzie o wychowanie pobożności, aby nie żądać od dzieci i młodzieży więcej niż ich wiek na to pozwala, aby nie chcieć, iżby zaraz dociągali do tego, co robią starsi, którzy zresztą też, nawet gdy są szczerze pobożni, nie wszyscy tak samo dają wyraz tej cnocie. Konieczne tu będzie jednak wejść w nieco szczegółów i omówić dokładniej parę punktów wychowania do modlitwy.

2. Pierwszy punkt dotyczyć będzie czasu i długości modlitwy i tu dobrze będzie rozpowszechnić naukę św. Tomasza, odnoszącą się wprawdzie do wszystkich, ale tym donioślejszą, gdy idzie o zaprawianie młodych dusz do tej najważniejszej czynności cnoty pobożności. W kwestii poświęconej modlitwie ma on osobny artykuł poświęcony zagadnieniu, czy modlitwa winna trwać długo i odpowiada, że to, co jest źródłem modlitwy, tj. pragnienie miłości, winno w nas być ciągłe i ożywiać całe nasze postępowanie; w tym sensie należy rozumieć wezwanie Chrystusa, aby „zawsze się modlić i nie ustawać”,4 oraz św. Pawła, aby „modlić się bez przerwy”.5 Ale sama modlitwa nie może być nieustanną, bo człowiek ma inne zajęcia, którym winien się z całą uwagą oddawać. Nie powinna też ona być przedłużana ponad miarę: „Ilość każdej rzeczy, oto słowa Doktora Anielskiego, winna być we właściwym stosunku do jej celu, tak jak ilość lekarstwa do zdrowia. Stąd też i modlitwa winna tak długo trwać, jak długo jest pożyteczna do podniecania wewnętrznej gorliwości pragnień duszy. Gdy zaś tę miarę przekracza, tak iż bez znużenia trwać nie może, nie należy jej dalej przedłużać. Trzeba to mieć na uwadze zarówno tam, gdzie idzie o modlitwę pojedynczych ludzi, która winna się rachować z nastrojem ich duszy, jak i w modlitwach publicznych, które winny się rachować z pobożnością środowiska wiernych”.6 Złote słowa, z którymi w praktykach pobożności należałoby się o wiele więcej rachować.

Miara zalecona tu przez św. Tomasza nie wyklucza konieczności pewnego wysiłku nad opanowaniem znużenia, które i przy krótkiej modlitwie może się zdarzyć. Nie można więc zdać się całkowicie na widzimisię dzieci i młodzieży, jak długo mają się modlić, ale należy ich zaprawiać, aby tego czasu, który normalnie ma być modlitwie poświęcony, choćby się i nieco dłużył, nie skracali. Odkąd zacznie ich obowiązywać Msza św. niedzielna i świąteczna, wypadnie ich starannie wdrożyć do pilnego w niej uczestnictwa, choćby to było połączone z pewnym zmuszeniem się z ich strony. Co się tyczy pacierza rannego i wieczornego, to lepiej, aby był krótki, ale nigdy nie opuszczany, niż dłuższy, ale nieraz skracany, a z czasem i zapomniany. Czego trzeba stanowczo unikać w tej materii, to narzucania młodzieży dłuższych praktyk religijnych, nie wymaganych przez Kościół, i sądzenia o ich pobożności podług tego, czy w dłuższych nabożeństwach starszych chętnie biorą udział. Pod tym względem dużo nagrzeszono w ostatnich pokoleniach, ale odrodzenie życia religijnego na polu liturgii znakomicie ułatwi uniknięcie nadal tego rodzaju błędów.

Drugi punkt, któremu św.Tomasz poświęcił też osobny artykuł, dotyczy uwagi na modlitwie. Łączy się on najściślej z poprzednim, boć całe znużenie, które towarzyszy tak często modlitwie, pochodzi przede wszystkim z trudności skupienia na niej uwagi i opanowania wyobraźni, aby się nie poddawała roztargnieniom. Jest to w wychowaniu pobożności punkt bardzo ważny i należy od młodości ubezpieczyć dusze przed zniechęceniem do modlitwy z powodu roztargnień, jakie są od niej nieodłączne. Niemożność całkowitego opanowania wyobraźni jest jednym z następstw grzechu pierworodnego, za który osobiście nie jesteśmy odpowiedzialni. Odpowiedzialność nasza dotyczy tylko wysiłków, jakie robimy, aby utrzymać panowanie nad wyobraźnią, i gdy to robimy, roztargnienia niedobrowolnie odwracające naszą uwagę od przedmiotu, na którym pragniemy ją skupić, nie mają charakteru winy z naszej strony.

I na modlitwie tedy niedobrowolne roztargnienie nie ma charakteru grzechu i wartości modlitwy nie obniża. Oto czego nas uczy św. Tomasz: modlitwa ma mieć trzy następstwa: przynieść zasługę, wyprosić jakąś łaskę i przynieść duszy pociechę. Otóż pierwsze z nich zależne jest od stopnia miłości, z jaką człowiek zwrócił się do Boga w początku modlitwy, i niedobrowolne roztargnienia, których później na niej doświadcza, nic tu nie mogą zmienić. Podobnie nie mogą one zaszkodzić i w uzyskaniu tego, o co się na modlitwie prosi, bo i ten skutek modlitwy zależny jest od pierwszej intencji, z jaką się modlitwę zaczynało i od stopnia wiary, jakim była natchniona. Jedynie tylko pociecha, jaką modlitwa przynosi, cierpi na roztargnieniach, toteż należy się starać, aby ich było jak najmniej, boć niewątpliwie im modlitwa jest bardziej skupiona, tym jest doskonalsza i tym więcej daje duszom.7 Skupienie życia, czystość sumienia, czuwanie, aby jakaś wada nie opanowała i nie zanieczyściła wyobraźni, najlepiej uchronią duszę od tego ciągłego rozproszenia, które jest dla modlitwy największą przeszkodą. Gdy pomimo tego przyjdą niedobrowolne roztargnienia, należy je traktować jako konieczne dziedzictwo po pierwszych rodzicach i zbyt się nimi nie przejmować i nie zniechęcać, pamiętając, że gdy są niedobrowolne, modlitwy nie przerywają. Gdy się człowiek spostrzeże, że uległ roztargnieniu, winien je oddalić i spokojnie powrócić do modlitwy.

Wielki kierownik dusz, jakim był św. Franciszek Salezy, często wracał do tego zagadnienia i twierdził, że nie tyle roztargnienia szkodzą ludziom na modlitwie, ile irytowanie się na nie i zniechęcanie się do niej z ich powodu. Osobę, która mu się skarżyła, że jej modlitwa jest jedną walką z roztargnieniem, pocieszał on słowami: widzę, że się doskonale modlisz.

Wreszcie jest jeszcze jedno źródło załamań się pobożności i zniechęceń na modlitwie, które winno być od początku usunięte: oto wiele się mówi o  skuteczności modlitwy, o możności uzyskania przez nią wszystkiego, a ta nasza ufność opiera się na zapewnieniach i obietnicach samego Zbawiciela. Są one szczególnie zachęcające w przemówieniach po ostatniej wieczerzy, kiedy raz po raz powtarza swym uczniom, że o cokolwiek prosić będą Ojca w Imię Jego, On to im uczyni.8 Tymczasem nieraz się zdarza, że nie otrzymujemy tego, o cośmy się modlili, i to wielu zraża i osłabia ich pobożność. Należy więc zaraz na początku życia religijnego jasno wytłumaczyć, jakie są warunki zapewniające modlitwie, że będzie nieodzownie wysłuchana, aby oszczędzić zawodów i zniechęceń. I tu warto streścić naukę św. Tomasza, który sprowadza te warunki do czterech.9

Najpierw można ufać, że się będzie wysłuchanym tylko wtedy, gdy się prosi o rzeczy choćby doczesne, ale godziwe, w niczym się nie sprzeciwiające woli Bożej i to się rozumie samo przez się. Ale między rzeczami godziwymi jedne są tak związane z naszym celem, że Bóg nie ma żadnej racji nam ich odmówić; a więc samo zbawienie, nawrócenie i postęp w doskonałości, poprawa z wad, zadośćuczynienie za grzechy itp. Inne nie mają tego ścisłego związku z naszym przeznaczeniem i mogą mu nawet stanąć na przeszkodzie. I o nie wolno nam prosić, i często Bóg nas i w takich wypadkach wysłuchuje, ale nie należy tu nigdy liczyć na nieodzowne wysłuchanie i w samym przedkładaniu Bogu tego rodzaju próśb trzeba zawsze stawiać warunek: o ile On uzna, że to będzie korzystne dla naszego dobra duchowego. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus mawiała, że gdy się o takie rzeczy modli, zawsze patrzy się w oczy Chrystusa, czy aby Mu się one podobają. Nieraz Bóg się do takich prośb przychyla, ale nieraz odmawia ich wysłuchania i to też czyni z miłosierdzia, bo wie, że to, o co prosimy, nie wyszło by nam na dobre.

Inaczej winniśmy się modlić o to wszystko, co jest związane z naszym zbawieniem i prowadzi do niego. Tu wolno nam do Boga szturmować absolutnie i bez zastrzeżeń, bo wiemy, że nic z tych rzeczy nie może nam wyjść na zło i że Bóg ich tak samo dla nas chce jak i my sami. O jednym tylko należy tu pamiętać, i z tym się łączy trzeci warunek skuteczności naszych modlitw – mianowicie, że o dobra tej wartości trzeba się modlić z wielką wytrwałością. Bóg nie od razu naszych próśb wysłuchuje, i jeśli widzi, że są to raczej zachcianki, którymi my sami się zbyt nie przejmujemy, nie skłania się do ich spełnienia. Dopiero stała i wytrwała modlitwa przebija niebiosa i sprawia, że Bóg z radością nam daje to, co od wieków postanowił nam dać, gdy Go o to jak należy, tj. usilnie i wytrwale będziemy prosić.

Wreszcie jeszcze jeden warunek, a raczej ograniczenie skuteczności modlitwy, winien tu być wymieniony. Oto wobec tego, że człowiek tylko za samego siebie całkowicie odpowiada i dla samego siebie zyskuje zasługi w ścisłym tego słowa znaczeniu, przeto i skuteczność modlitwy ogranicza się tylko do tego, o co prosi on dla siebie. Na wolę bliźnich bezpośredniego wpływu nie mamy, toteż choćbyśmy najwytrwalej prosili dla nich o dobra godziwe i związane ze zbawieniem, zawsze mogą oni złym nastawieniem swej woli unicestwić skuteczność naszych modlitw.

Nie zapominajmy wszakże o jednym jeszcze, a mianowicie, że skuteczność naszej modlitwy może być zawsze wzmożona przez łączenie się na modlitwie z innymi. Obietnica Chrystusa po tym względem jest bardzo wyraźna: „Jeszcze powiadam wam, że jeśli dwaj z was zgodzą się na ziemi co do jakiejś rzeczy, o którą poproszą, stanie im się to od Ojca mego, który jest w niebiesiech.”10 W ten sposób i skuteczność modlitw za innych możemy sobie też w pewnym stopniu zapewnić, gdy oni się razem z nami za siebie modlą o to samo.

3. Po tych uwagach, mających na celu usunąć kilka przeszkód, które najczęściej utrudniają utrwalenie się w duszy gruntownej pobożności, przejdźmy teraz do pozytywnych czynników, mogących się najbardziej przyczynić do jej wychowania. Wysuniemy z nich na czoło jeden najważniejszy i niedość jeszcze do celów wychowawczych wyzyskany, a mianowicie udział we Mszy św. Publiczny kult Eucharystyczny, zapoczątkowany w połowie XIII w. i tak cudownie rozszerzający się w ostatnim stuleciu, nie doszedł jeszcze do pełni rozkwitu, szczególnie co dotyczy zrozumienia przez wiernych nieskończonej ważności Najwiętszej Ofiary i owoców, które może przynieść, gdy zechcemy z nich korzystać. Jednym z nich jest właśnie zdolność wychowania pobożności w młodych duszach, w czym Msza św. niczym nie może być zastąpiona. Najważniejszą jest tu sama obecność Chrystusa, ponawiającego bez końca wśród nas swą ofiarę; tu jest samo źródło świętości, promieniującej z ofiary Eucharystycznej.

Przeżyliśmy w ostatnim pokoleniu bardzo znamienny nawrót do dawnych tradycji zarówno w sprawie częstej Komunii św. jak i wcześniejszego przypuszczania do niej dzieci, i oba wiekopomne dekrety Piusa X przyniosły już swe owoce. Podpisując dekret o wczesnej i częstej Komunii dzieci, miał on powiedzieć: „to nam da święte dzieci”. Słowa te okazały się zaiste prorocze. Ale z punktu widzenia wychowawczego, który nas tu obchodzi, niezmiernej doniosłości jest też i to, co by się chciało nazwać oprawą Ofiary Eucharystycznej, ten cały zespół modlitw, postaw i czynności, który w ciągu wieków się ukształtował, aby utworzyć to, co nazywamy Mszą św. Wartość jej pod względem wychowawczym da się sprowadzić do trzech punktów: oto wymaga ona postawy czynnej, wciąga do czynu całego człowieka i przy tym wiąże go z innymi we wspólnej społecznej akcji.

Wartości te posiada w całej pełni Msza św. solenna, śpiewana liturgicznie przez wszystkich wiernych. Ciche Msze św., zachowując pełną swą wartość ofiary Eucharystycznej, tej wartości wychowawczej nie mają, choćby, jak się to dziś coraz częściej zdarza, wierni posługiwali się mszalikiem i brali świadomy udział w akcji kapłana przy ołtarzu. Nie posiadają ich też i Msze św. recytowane przez wiernych na przemian z kapłanem, ani nawet Msze św. śpiewane, w czasie których śpiewy wykonuje wybrany chór, a reszta wiernych im się tylko przysłuchuje. Wszystkie one mają swe dodatnie strony, szczególnie Msze św. recytowane, przez to, że choć częściowo wciągają wiernych do czynnego udziału w akcji Eucharystycznej, a to jest właśnie pod względem wychowania najważniejsze. Pełną wartość wychowawczą ma wszakże dopiero Msza św. śpiewana po gregoriańsku przez wszystkich wiernych zebranych w kościele. Ona dopiero nadaje uczestnikom postawę czynną.11

To pewne znużenie i nawet znudzenie, o którym tak często się słyszy od młodzieży, gdy wspomnieć nabożeństwa szkolne, tłumaczy się właśnie bierną postawą, którą ona w nich zachowuje i która sprawia, że akcja mszalna ich nie pociąga i nie zajmuje. Przereklamowana w ostatnich czasach myśl t.zw. szkoły pracy, ma w sobie tę cząstkę racji, że żąda jak najbardziej czynnego udziału młodzieży w samym nabywaniu wiedzy. Ale, gdy idzie o życie religijne, ta czynna postawa ma się przejawiać nie tyle na nauce religii w klasie szkolnej, lecz przede wszystkim w nabożeństwach i szczególniej we Mszy św.

Gdy jest ona odprawiana z zachowaniem całego swego charakteru społecznej akcji liturgicznej, nikt z uczestników nie pozostaje biernym, ale wszyscy zostają wciągnięci do akcji. Toteż choć zajmuje nieco więcej czasu niż cicha Msza św., nikomu się nie dłuży, bo każdy jest czynnie zainteresowany w tym, co kapłan spełnia u ołtarza, i bierze udział w jego akcji. Jużeśmy zwrócili uwagę w paragrafie poświęconym wychowaniu wiary, jaką może mieć doniosłość pod tym względem to publiczne śpiewanie Credo we Mszy św. Otóż wszystkie inne czynności, które się składają na Eucharystyczną akcję liturgiczną, mają podobną wartość wychowania cnoty pobożności i nadawania jej tej cechy samorzutności i nawet szczerości, które tak trafnie podkreślił w wychowaniu liturgicznym słynny liturgista belgijski Dom Lefebre O. S. B.

Wszystkie władze człowieka zostają w niej zatrudnione, nie tylko te najważniejsze rozum i wola, ale i niższe, zmysłowe, jak wyobraźnia, wzrok, słuch, powonienie nawet, a w ślad za nimi i uczucia, które w nich czerpią swój pokarm, oraz członki ciała, które przez odpowiednie postawy biorą udział w akcji liturgicznej. Sprawia to, że powoli pobożność wybija swe piętno na wszystkich składnikach naszego życia moralnego, aż do układu ciała włącznie, które także daje poznać, że bierze udział w służbie bożej i że zdaje sobie sprawę z jej doniosłości. Ten integralny charakter wychowania pobożności w ramach nabożeństw liturgicznych ma szczególną doniosłość przez to, że daje jej mocne oparcie nawet w tych czynnikach naszej psychiki, które same przez się w życiu religijnym nie mogą brać udziału.

Zwróćmy szczególną uwagę na rolę, jaką ma liturgia w pozyskaniu wyobraźni do służby bożej, w lepszym jej opanowaniu i przeciwdziałaniu roztargnieniom. Każdy, kto brał udział w nabożeństwach liturgicznych bardzo poprawnie odprawianych, musiał doświadczyć, jak prąd akcji, który go porywał, gdy całym sercem się jej oddawał, porywał też i jego wyobraźnię, i o ile łatwiej mu było uchronić ją od roztargnień, niż to miało miejsce na modlitwie myślnej, albo i nabożeństwach publicznych, w których był tylko biernym uczestnikiem akcji liturgicznej.

Oprócz tych dwóch cech liturgii Eucharystycznej, tak ważnych dla wychowania pobożności, a mianowicie, że wciąga do akcji czynnej i że wciąga do niej wszystkie władze człowieka, jest jeszcze trzecia, a mianowicie jej charakter społeczny. Dzięki niemu i sama nasza pobożność winna nabrać piętna społecznego. Winna nas ona usprawnić do składania czci Bogu społecznie i możemy być pewni, że tam, gdzie się uda nawiązać tego rodzaju więzy społeczne w nadprzyrodzonej atmosferze służby bożej, i w społecznym życiu przyrodzonym, politycznym i gospodarczym będą one okazywać swój wpływ.

Zagadnienie społecznego charakteru liturgii, w szczególności liturgii mszalnej, łączy się najściślej z zagadnieniem śpiewu kościelnego. Toteż wypadnie mu poświęcić parę uwag.

Przypisy:

1) W § 55 punkt 2 opiera się na II-II, q. 83, a. 13, 14 i 15.

2) Mat. XXIII, 3.

3) Rzym. VIII, 21.

4) Łuk. XVIII, 1.

5) I. Tes. V, 17.

6) II-II, q. 83, a. 14.

7) Tamże a. 13.

8) Jan XIV, 13-14; XVI, 23; Mat. XXI, 22; Łuk. XI, 5-13; I. Jana III, 22 i V, 14.

9) II-II, q. 83, a. 15, ad 3. Zwróćmy uwagę, że zaraz w następnym art. 16 św. Tomasz wyraźnie uczy, że te warunki skuteczności modlitwy nie są uzależnione od stanu łaski, ale raczej od wiary i że się odnoszą przeto też do modlących się grzeszników, którzy mogą być pewni wysłuchania swych modlitw o nawrócenie.

10) Mat. XVIII, 19. Patrz artykuł: „Moc modlitwy wspólnej”. Szkoła Chrystusowa 1937, VI, str. 369—376.

11) Patrz studium: „Wartości wychowawcze liturgii mszalnej”, referat wygłoszony na Kongresie Eucharystycznym w Chicago, wydany w zbiorze: „U podstaw kultury katolickiej” (Poznań, 1935).

Za: o. Jacek Woroniecki OP, Katolicka etyka wychowawcza, tom II/1, Lublin 1986, ss. 305-315. Ze względów edytorskich numeracja przypisów jest zmieniona a podkreślenia moje. Dalsza część tego rozdziału, punkt 4, będzie oddzielnym wpisem. Kilka literówek poprawiono. Nie jest moim zamiarem rozstrząsanie tu i teraz kwestii tzw. mszy recytowanej, którą w powyższym ustępie o. Woroniecki omawia z punktu widzenia pedagogicznego.

4 comments on “Wychowanie cnoty pobożności

  1. debeam pisze:

    Szanowny Panie, chciałbym zwrócić się do Pana z następującym zapytaniem: czy sformułowanie „nie ma katolickiego Boga” jest rzeczywiście heretyckie niezależnie od wszelkiego kontekstu? (Sam mam z nim pewien problem – oczywiście nie sposób odmówić Bogu związku z Kościołem Katolickim, zatem i zasadności określenia Go mianem „katolickiego”, choć z drugiej strony, o ile wiem, o „katolickim Bogu” nieczęsto co najmniej wspominają teolodzy – wszak Bóg jest wieczny, Kościół zaś ma swój początek i koniec). Z góry dziękuję za odpowiedź.

    • Szanowny Panie,

      W sensie ścisłym oczywiście, że nie, bowiem w żadnym traktacie De Deo uno/De Deo Trino/De Deo Creante et Elevante czy tym podobnych nie znajdzie się sformułowania „Bóg jest katolicki”.

      Ale istnieje oczywiście ścisły związek między Kościołem katolickim a Bogiem prawdziwym, bowiem Chrystus Pan, Bóg prawdziwy, założył ów Kościół i tylko w tym Kościele prawdziwy kult Boga Jedynego się sprawuje.

      W dyskusji oczywiście można mówić o „katolickim Bogu” czy „muzułmańskim bogu” czy „żydowskim bogu”, etc., ale wtedy wyrażenie to ma znaczenie „katolickiego pojęcia Boga”, „muzułmańskiego pojęcia boga”, „żydowskiego pojęcia boga”, etc. Bowiem każda istota odpowiada jakiemuś pojęciu.

      Zdanie Bergoglio, podobnie jak wiele innych jego zdań, świadczą natomiast o jego głębokim i prawdziwym moderniźmie, wbrew temu, co mówi np. bp Fellay. Niektóre zdania są wprost bluźniercze (podobno ostatnio Jurek powiedział, że Osoby Trójcy nie są zgodne między sobą czy się kłócą czy coś tego rodzaju), niektóre heretyckie, wszystkie jednak jego wypowiedzi i działania świadczą o jego moderniźmie.

      Dlatego tak ważne jest studium encykliki Pascendi Domini gregis i innych dzieł przeciwko modernistom. Gdyby były znane przez katolików, sytuacja wyglądałaby dziś diametralnie inaczej.

      In Christo Rege,
      Pelagiusz

  2. sadovski pisze:

    Szanowny Panie, byłby wdzięczny za odpowiedź na następujące pytania: czy jest Pan tomistą czy molinistą w kwestii łaski, wolnej woli i predestynacji? I czy rzeczywiście w tychże kwestiach św. Augustyn oraz św. Tomasz z Akwinu mogą się jednak mylić (bo, istotnie, mylić muszą tutaj albo tomiści, albo moliniści) i to moliniści trafniej na nie odpowiadają? A może po prostu ów spór jest nie do rozwiązania, bowiem przekracza ludzkie zdolności poznawcze? (Tym niemniej na marginesie chciałbym dodać, iż ciężko mi przystać na wizję, w której część ludzi jest z góry wybrana do chwały i nie może się temu w żaden sposób oprzeć, zaś reszta zostaje pominięta, choć nie zasłużyła na to bardziej, niż wybrani, bowiem i oni bez niezasłużonej niczym łaski skutecznej, której Bóg odmawia pominiętym, nie byliby w stanie osiągnąć zbawienia).

    • Szanowny Panie,

      Dogłębnie nie studiowałem tematu, jako że nie jestem teologiem.

      Odświeżywszy sobie nieco temat gdzieś tam kiedyś napotkany kilka słów napiszę i na pytanie odpowiem.

      Pytanie dotyczy sporu teologicznego z przełomu XVI i XVII wieku (epoki potrydenckiej), trwającego po dziś dzień i do dziś nierozstrzygniętego jednoznacznie na korzyść jednej czy drugiej strony. Spór między molinistami (głównie jezuitami) a tomistami (głównie domikanami) dotyczy kilku dziedzin (wiedza Boża dotycząca rzeczy przyszłych, współdziałanie Boże w działaniu wszystkich Jego stworzeń, natura łaski aktualnej, wreszcie predestynacja), w których różne przesłanki obu szkół prowadzą do różnych wniosków. Jednakże, co pewne, ani jedno, ani drugie stanowisko nie może być sprzeczne z wiarą, zostało by bowiem dawno potępione przez Papieży. Zresztą, oba stanowiska są „dozwolone” w Kościele (cf. D 1090, DS 1997: pisząc do przełożonych generalnych dominikanów i jezuitów, Paweł V zakazał nakładania cenzury na opinię przeciwną oraz wezwał do wstrzymania się od ostrych słów, verbis asperioribus, w polemice).

      To, co pewne, de fide, to to, że Bóg predestynuje (przeznacza) niektórych do zbawienia wiecznego. Pismo św. stanowi dowód tego zdania de fide, stanowi ono część powszechnego magisterium zwyczajnego Kościoła. Spór zaś dotyczy tego, czy Bóg bierze pod uwagę przyszłe zasługi nadprzyrodzone, zdobyte wskutek łask otrzymanych (darmo danych), gdy predestynuje taką czy inną osobę do chwały wiecznej (ante praevisa merita czy też post praevisa merita). Sama zaś predestynacja jest darmo dana, jak łaska.

      Jak pisze Sieniatycki, podług ordo executionis (w porządku wykonania), wszyscy teologowie są zgodni co do tego, że łaska dająca zasługę poprzedza chwałę (gratia – gloria). Natomiast co do ordo intentionis (w porządku intencji, zamiaru Bożego), różnią się te stanowiska tak, że dla tomistów stosunek ten jest odwrotny: gloria – gratia, natomiast dla molinistów zgadza się on z ordo executionis: gratia – gloria.

      Każde stanowisko akcentuje bardziej jeden albo drugi aspekt tematu: stanowisko tomistyczne podkreśla powszechną przyczynowość boską podczas gdy stanowisko molinistyczne zwraca bardziej uwagę na powszechną wolę boską zbawienia wszystkich, wolność człowieka oraz jego współpracę w swym własnym zbawieniu.

      Oba stanowiska przytaczają ustępy Pisma św. na swe poparcie. Oba też szukają w pismach Ojców wywodów na swoją korzyść, choć, jak napisałem, spór ten powstał dopiero później, pod koniec wieku XVI, więc te dowody są mniej jednoznaczne.

      Dodam, że, zarówno Ott (Fundamentals of Catholic Dogma), jak i Sieniatycki (Zarys dogmatyki katolickiej, tom III) zauważają, że św. Augustyn raczej daje odpowiedź tomistyczną na problem predestynacji, przynajmniej w swych późniejszych pismach. X. Sieniatycki (ibid.) również podaje, że tomiści i augustyniści udzielają tej samej odpowiedzi na problem predestynacji, innej zaś od molinistów.

      Powody i przesłanki stojące po każdej ze stron świadczą tylko i aż o tym, że problem predestynacji jest wręcz nie do zgłębienia przez rozum ludzki, nawet oświecony przez wiarę. Słowami x. Sieniatyckiego:

      „Sentencja Molinistów jest, jak mówi św. Franciszek Salezy (jeden z głównych zwolenników tego stanowiska – przy. mój), milszą i więcej odpowiada miłosierdziu Bożemu i woli jego zbawienia wszystkich ludzi, dlatego wydaje się być prawdziwszą, lecz trzeba pamiętać, że i ona zbawienie pewnych ludzi musi ostatecznie uczynić zależnem od miłosnej i miłosiernej woli Boga. Bo wprawdzie Bóg ich przeznacza po przewidzeniu ich współpracy z łaską, to przecież, dlaczego właśnie im daje te łaski, z któremi przewiduje ich współpracę, a nie daje takich łask, które bezsprzecznie posiada, tym, którzy się potępią, gdy pierwsi z innemi łaskami na pewnoby się zbawili, pozostanie niezgłębioną tajemnicą, tak samo w systemie Molinistów jak i Tomistów” (ibid., wyd. II, 1935, s. 111).

      Pana zaś przedstawienie sprawy w nawiasie raczej pachnie mi, częściowo przynajmniej („której Bóg odmawia pominiętym”), kalwińskim pojęciem predestynacji, oraz, w związku z tym, reprobacji. Bóg nikomu nie odmawia łaski.

      Należy pamiętać, że teologia wymaga podstaw, w postaci wielu godzin prześlęczonych nad książką, mistrza-nauczyciela, znajomości filozofii, gruntownej wiedzy teologicznej, zwłaszcza źródeł (w teologii autorytet zajmuje najwyższe miejsce, w filozofii najniższe – św. Tomasz). Dlatego należy uważać podejmując się tak zawiłych tematów, jak ten wyżej poruszony, bez odpowiedniego przygotowania. Zwłaszcza w naszych czasach przy powszechnym dostępie do „edukacji” i internetu jest to wielkie niebezpieczeństwo, powszechne również w naszych środowiskach, gdzie często stawiane sobie cele przerastają zdolności.

      Jeśli zaś chodzi o mnie, w filozofii jestem oczywiście tomistą. Teologiem nie jestem. Ale w tym sporze ciężko mi powiedzieć. Z jednej strony, być może pod wpływem życiowego doświadczenia w postaci częstej obserwacji kwietyzmu i lenistwa duchowego, zwłaszcza w naszych środowiskach, skory jestem podkreślać raczej konieczność wysiłku ludzkiego i wynikającej zeń (możliwej, nie automatycznej) zasługi, również niebo przybliżającej. Ale z drugiej strony predestynacja jest łaską, a ta, jak jej nazwa wskazuje, jest zupełnie darmowa, bez względu na nasze zasługi. Najważniejsze tu chyba jednak jest to, że bez specjalnego objawienia niemożliwa jest pewność co do predestynacji siebie samego czy innych (Sobór Trydencki), więc w życiu kieruję się taką „roboczą” zasadą, by robić wszystko tak, jakby wszystko zupełnie ode mnie zależało, pamiętając równocześnie i w każdej chwili, że nic nie mogę bez tego, Który mnie umacnia oraz że nic nie umyka Jego opatrzności czy dopustowi.

      Dziękuję za ciekawe i wymagające pytanie. Przeczytawszy kilka stron tu i ówdzie musiałem nad tym trochę intensywniej podumać, choć ostatni akapit stanowi refleksję niezależną od zgłębienia tego tematu w dwóch przywołanych książkach.

      In Christo Rege,
      Pelagiusz

Zostaw komentarz