„Ut fiant pueris quasi pueri”

[Post postscriptum dodane 2 I 2018 z rana.]

Dzieci modlące się za Piusa XII po śmierci Papieża, w czasach, gdy dzieci częściej wychowywano

Obszerniejszy wpis na temat wychowania dzieci, zwłaszcza co do religii obmyślam od kilku lat i pewnie jeszcze niejeden miesiąc upłynie, nim się pojawi na blogu, zwłaszcza że materiału tylko przybywa. Tymczasem, Szan. Redakcji Wiwo na kolejny głos w kulturalnej i szczerej, w co nie wątpię, wymianie myśli odpowiadam:

Z cytującymi Pismo święte bez sensus catholicus trudno się dyskutuje… Zupełnie nie o to chodzi w tym ustępie, by dzieci mniej lub bardziej wychowawczo zaniedbane przez rodziców prowadzać do Kościoła ani tym bardziej zapędzać dziatwę z osiedli Żoliborza do lokalnej parafii. Nie trzeba być egzegetą, by zrozumieć, że przytaczany cytat mówi: nasza wiara ma być jak wiara dziecka, pełna ufności, spolegliwości, oddania, posłuszeństwa, czy się jest profesorem wszechnicy, czy chłopem od pługa. O to w tym chodzi.

Chyba Panowie z WiWo nie wyobrażają sobie Pana Jezusa jako tego hippisa z holiłudzkich filmów, po którym łażą dzieciaki, ciągają za brodę i głupawo wspólnie się bawią? Na pewno było raczej tak, jak jest na tradycyjnych obrazach: dzieci i rodzice w ciszy i skupieniu słuchają Mądrości niestworzonej. Dawniej rzeczywiście rodzice wychowywali dzieci, bez wątpienia też i w Palestynie w czasach Chrystusa, i tacy to rodzice przyprowadzali swe dziatki do Pana Jezusa. Tego zresztą uczą owe obrazy, a dzieci patrząc na nie mają się do nich upodabniać. I rodzice niemały pożytek z kontemplacji takich obrazów wyciągną.

Ale w każdym bądź razie, nikt nikomu niczego nie zabrania i znowu Panowie coś źle zrozumieli. Obowiązku przed władaniem rozumu nie ma, ale jak najbardziej można prowadzać dzieci do Kościoła wcześniej, nawet niemowlęta.

Rzecz jednak w tym, że istota wiary to nie „uczucie” i „przeżywanie”, jak głoszą od ponad stu lat moderniści. Akt wiary to właśnie akt rozumu i woli. Póki człowiek w dostateczny sposób nimi nie włada nie dotyczą go obowiązki religijne względem Boga.

Tymczasem wychowanie w domu, podczas codziennego pacierza, jest warunkiem koniecznym wyrobienia tego poczucia sacrum, które panuje w kościele. Dlatego dziecko odpowiednio usposobione nie będzie „rzucone na głębię”, gdy pierwszy raz przestąpi próg kościoła, czy to w wieku jednego miesiąca, czy lat siedmiu.

Znowu, powtórzę, dziecko trzeba wychowywać, czego większość rodziców dziś jednak nie robi. Wielką w tym winę ponoszą kapłani, nie wyłączając „tradycjonalistycznych”. Jeśli jednak dziecko bez przerwy krzyczy, depcze po klęcznikach, jest karmione w kościele, bo wytrzymać bez jedzenia przez godzinę nie może, rzuca poduszkami, łazi jak dzikie zwierzątko po kościele, stuka, puka i bije się z rodzeństwem, to jest to wtedy przede wszystkim wina rodziców przeciwko miłości bliźniego, tego bliźniego, który nie po to przyszedł do kościoła, żeby patrzyć i słuchać, jak inni zaniedbują swe obowiązki stanu (wychowanie potomstwa), ale po to, aby spełnić obowiązek niedzielny, który go dotyczy. Z jakiego powodu ktoś, kogo dotyczy ścisły obowiązek niedzielny ma być na Mszy rozkojarzony (a nawet zaczepiany) przez dziecko, którego ten obowiązek jeszcze nie obejmuje? Jeszcze raz: karykaturowanie tych, którym to przeszkadza, jest tylko nędznym chwytem retorycznym zasłaniającym zwykle własną bezradność.

No właśnie, naszym ideałem winno być tak, jak było dawniej, w czasach normalnych. Tak twierdził nawet św. Pius X (to był dopiero duszpasterz!). Już wtedy, za jego czasów, nie zawsze i wszędzie było idealnie, tego chyba nie trzeba tłumaczyć, ale mundurek do I Komunii św. jak najbardziej. Dziecko przecież winno nie tylko rozumem ogarnąć, że Komunia to nie zwykły opłatek (co jest warunkiem sine qua non do I Kom. św.), ale także czuć całym sobą (i mają tu Panowie częściową rację), że to wyjątkowy dzień. Odświętny, szczególny strój to jeden z tych sposobów podkreślenia wyjątkowości tego dnia, jakim jest przyjęcie po raz pierwszy Pana Jezusa w Komunii św. Jakże to wspaniały środek wychowawczy. I jakże prosty do wdrożenia.

No chyba, że naszym ideałem jest tak, jak się to robi dziś: w dresach, dżinsach i trampolkach, najlepiej z głupią zabawką w ręku i koroną na głowie dziecka traktowanego jak małe bóstwo… w takim razie przepraszam bardzo, ale szybko w Polsce zostanie wprowadzona eutanazja, gdy ci mali ubóstwiani indywidualiści podrosną. Ja daję Polsce na to 20-30 lat, nie więcej.

Myślę jednak, że jest jeszcze szansa by temu zapobiec. Jeśli nasza wiara będzie nie tylko pełna ufności, jak tego przysłowiowego dziecka, ale i silna jak krzyżowców oraz integralna, jak ultramontanów.

Firmiter credo et profiteor.

Pelagiusz z Asturii

P.S. Szan. Red. WiWo opiera swój wywód na następującym ustępie z Ewangelii: „Dopuśćcie dziatkom przychodzić do mnie, a nie zabraniajcie im, albowiem takich jest królestwo Boże” (Mk. X, 14). Jednak zatrzymują się na rozumieniu materialnym, a zdają się nie widzieć formalnego (dokładnie jak moliniści nie rozumiejący św. Tomasza formalnie). Dopiero po napisaniu powyższego komentarza przeczytałem sobie, co św. Tomasz zebrał na temat tego ustępu w Catena aurea in Marcum (caput X, lectio 2). Ciekawe jest, co na ten temat napisał Teofilakt i Orygenes. Pierwszy komentując omawiany tekst nawiązuje to tekstu bezpośrednio poprzedzającego go. Chrystus wykazawszy złość kuszących go faryzeuszów pokazuje wielką wiarę tłumów przynoszących swe dzieci, aby je błogosławił. Tamci pełni pychy i złości, ci pełni ufności i wiary. Orygenes natomiast mówi, że gdy głupi (w oczach tego świata), prostaczkowie i niedołężni (stultos mundi et ignobiles et infirmos), stąd nazwani dziećmi (qui propter hoc appellati sunt pueri et infantes), są przyprowadzani do Pana Jezusa, On uczniów swych, którzy byli już mężami dojrzałymi (iam viros constitutos), poucza, by usługiwali tym słabym, chorym… ut fiant pueris quasi pueri… Teofilakt zauważa wreszcie, że Pan Jezus nie mówi iż „do nich należy Królestwo niebieskie”, czyli że należy dosłownie do dzieci czy prostaczków, ale że „do takich”, czyli do tych, którzy przykładnością i wysiłkiem posiądą niewinność i prostotę, którą dzieci z natury posiadają (sed talium, scilicet habentium ex studio et labore innocentiam et simplicitatem quam habent pueri ex natura).

Beda wreszcie mówi, że P. Jezus objął i pobłogosławił dzieci i pokornych w duchu, by swym błogosławieństwem, łaską i miłością podkreślić ich godność. To jest dopiero „godność dzieci Bożych”.

Wniosek ogólny sam przez się narzuca się. Otóż, katolik nie ma obowiązku czytać Pisma świętego. Tym bardziej winien baczyć, gdy się na nie powołuje, by nie przypisać słowu objawionemu znaczenia błędnego. Tym jeszcze bardziej, gdy pod wpływem wieloletniego modernistycznego kaznodziejstwa czy tak zwanej „katechezy” jego wiara jest siłą rzeczy w większej lub mniejszej mierze wypaczona. Znacznie lepiej jest czytać komentarze zatwierdzone przez Kościół, które pomogą w zrozumieniu ustępów łatwiejszych, jak i trudniejszych. I na pewno pomogą wyrobić ów sensus catholicus, konieczny do patrzenia na wszystko przez pryzmat katolicki, integralnie katolicki.

P.P.S. Jest to mój ostatni głos w tej wymianie myśli z Szan. Red. WiWo, która na pewno to zrozumie. Taka sympatyczna, lecz nieplanowana wymiana opóźnia tylko pojawienie się dogłębniej przygotowanych tekstów, jak ten, o którym mowa na początku.

Zostaw komentarz