Przewodnik po literaturze i o inteligencji i lekturze raz jeszcze

Po trwających wiele miesięcy polowaniach udało mi się niedawno temu zdobyć Przewodnik po literaturze religijnej i pokrewnych dziedzinach filozofji i nauk społecznych pod redakcją o. Jacka Woronieckiego OP (wyd. II z 1927 r.). Wcześniej oprócz niespotykanego i interesująco zapowiadającego się tytułu nie wiedziałem nic o tym dziele zbiorowym.

Otóż jest to dzieło sui generis, przeznaczony dla polskich sfer wykształconych prawdziwy przewodnik po dziedzinach literatury obejmujących same podstawy systematycznej pracy umysłowej, a także filozofię, naukę wiary (zasady wiary, apologetykę, szczegółowe opracowania różnych zagadnień), Pismo święte, życie chrześcijańskie, liturgię, życie społeczne i historię Kościoła. Tym dziedzinom odpowiadają oddzielne rozdziały, każdy opracowany przez innego duchownego (oprócz wstępnego i dotyczącego życia chrześcijańskiego: oba opracował o. Woroniecki). Każdy rozdział z kolei zawiera wprowadzający w tematykę i omawiający jej doniosłość wstęp, po czym następuje komentowana lista polecanych pozycyj i czasopism, nie tylko po polsku, ale i w językach obcych, głównie po francusku i niemiecku, ale też po włosku i angielsku. Jak zauważa o. Woroniecki w Przedmowie do drugiego wydania, „jesteśmy jednym ze społeczeństw Europy, w którem znajomość obcych języków wśród warstw wykształconych jest najbardziej rozpowszechniona”. Dodaje zaś, że „niestety nie służy ona dobrej sprawie, i znajomość zagranicznej literatury religijnej jest u nas wprost znikoma”. Z powodu wojny, a potem także skupienia sił żywotnych narodu na odbudowaniu państwa i życia społecznego, brakowało takiej literatury w języku polskim. Jakże prawdziwe jest to i dziś, zarówno co do znajomości języków obcych jak i braku zainteresowania poważną literaturą religijną, czy to po polsku, czy w językach obcych, gdy się takowe zna.

Celem zatem tego Przewodnika jest, aby „zapomocą danych bibljograficznych i wskazówek metodycznych pokierować lekturą religijną naszej inteligencji, wskazując jej w każdej dziedzinie nauk religijnych i im pokrewnych najlepsze i najdostępniejsze dla osób z ogólnym wykształceniem dzieła” (ibid., s. VI).

Rozdział wstępny, który tu streszczę, nie omieszkawszy sporadycznie dodać swych własnych przemyśleń, omawia ówczesny stan wykształcenia religijnego wyższych klas polskiego społeczeństwa (§1), zwraca uwagę na konieczność pogłębienia go (§2) i wreszcie podaje wykaz bibliograficzny ogólnych dzieł pomocniczych przy zgłębianiu wszystkich dziedzin omówionych w kolejnych rozdziałach (§3). Chodzi tu dokładnie nie tylko o leksykony i encyklopedie, ale na pierwszym miejscu o „ogólne wskazówki, jak się do studjum zabierać” (s. 22), czyli podstawy systematycznej pracy umysłowej, zwłaszcza, że systematyczności szczególnie nam, Polakom, brak. Widać tu więc wyraźnie (domyślny) zamysł o. Woronieckiego, który opracował ten wstępny rozdział, aby rozprawić się z jedną z naszych głównych wad narodowych wskazując jednocześnie, jak się za to zabrać.

O. Woroniecki przytacza krążącą wówczas opinię, że znajomość nawet samych podstaw wiary w wyższych sferach naszego społeczeństwa niekiedy jest wprost znikoma oraz zwraca uwagę na wielkie niebezpieczeństwo takiego stanu rzeczy. Nie tylko bowiem ludzie, którzy porzucili wiarę, czy ci, co zachowali tylko jakiś z nią zewnętrzny stosunek, ale również ci, którzy „w życiu Kościoła czynny pragną brać udział i nieraz nawet gorliwie sprawy katolickiej bronią” (s. 3) zaniedbują gruntowne poznanie prawd wiary. Chodzi o gruntowne, a nie byle jakie.

To „lenistwo umysłowe wobec prawd wiary” (s. 4) czy „podniesiona do godności zasady obojętność intelektualna wobec podstawowych zagadnień wiary” (s. 5) znajdują u nas, Polaków, różne uzasadnienia, których tu szczegółowo nie będę omawiał, ale kryje się za nimi często swoisty fideizm, również wśród nas pospolity.

Aby to zilustrować, o. Woroniecki przytacza wielce wymowny przykład znanej wówczas i cenionej postaci Stanisława Brzozowskiego, który jako pogubiony w sprawach wiary lewicowiec dopiero za granicą dostrzegł i pojął uniwersalistyczny charakter religii katolickiej, w którego skład wchodzi nie tylko „katolicyzm maluczkich”, ale i „katolicyzm doktorów” (s. 5, wspomniał o nim polski dominikanin także w książce U podstaw kultury katolickiej).

U podstaw „demoralizującego” (słowo Brzozowskiego) stosunku między oboma „katolicyzmami” leży nie tylko nasz temperament narodowy, ale i rozpowszechniony w XIX wieku wspomniany przed chwilą fideizm. Na jego popularność w Polsce przemożnie wpłynęła nasza literatura romantyczna, której fideistycznym manifestem par excellence jest Mickiewiczowski wiersz „Rozum i wiara” (również x. Kwiatkowski przytacza ten wiersz w swych wykładach dla inteligencji katolickiej Z pogranicza filozofii i teologii, WAM, Kraków 1938, ss. 11-12, gdy omawia różne sposoby widzenia relacji między rozumem a wiarą). Choć fideizm został potępiony na Soborze Watykańskim (I), to jednak odcisnął silne piętno na umysłowości polskiej i przetrwał w Polsce ów sobór, ponieważ był mniej świadomy, niż na Zachodzie i dlatego jego potępienie nas tak bardzo nie dosięgło (s. 8). Z drugiej zaś strony soborowe jego potępienie doprowadziło do tego, że w szerszych kręgach europejskich z powrotem zauważono ścisły związek rozumu z wiarą, tak nadwyrężony przez fideistyczną nieufność do rozumu, a tak wszechobecny w kulturze europejskiej przed epoką tzw. Oświecenia i sentymentalnej nań reakcji.

Choć w przeszłości samo uczuciowe przywiązanie do wiary, mówi o. Woroniecki, bywało chwilami skuteczne, „nie wystarczy jednak nigdy do uchronienia jej od tej powolnej pracy destrukcyjnej, którą tak niezliczone czynniki współczesnej kultury przeciw niej prowadzą” (s. 9). Przyczyną zaś tego stanu rzeczy u większości polskich inteligentów jest to, że wykształcenie religijne zatrzymało się na poziomie elementarnym, podczas gdy inne dziedziny wiedzy rozwinięte zostały w latach studiów. Nawet jeśli niektórzy mimo wszystko gorliwsi są w sprawach wiary, bardziej uczuciowe jej pojmowanie, bez gruntownego wykształcenia, czyni z nich jednak „tych bojowników za sprawę Bożą, których nieraz się spotyka i o których człowiek sam siebie zapytuje, czy bardziej sprawie służą, czy też jej bardziej szkodzą!” (s. 11). Bardzo często jednak taka uczuciowa wiara nie jest w stanie oprzeć się pierwszym silniejszym wątpliwościom i atakom z zewnątrz i dlatego zanika kompletnie. Najczęściej jednak taka wiara pozostaje z powodów drugorzędnych powierzchowna, sprowadzając się li tylko do pewnych zewnętrznych praktyk religijnych. Przypomnę, że Przewodnik stworzony został dla wyższych klas polskiego społeczeństwa, które nie mogą ograniczać się do „wiary maluczkich”. Komu więcej zostało dane, od tego więcej wymagać się będzie (cf. Łuk. XII, 48 – doskonała krótka wskazówka życiowa)!

Polski dominikanin zauważa jednak, że zwłaszcza młodsze pokolenie polskiej inteligencji katolickiej nosi wyraźne znamiona przemiany na lepsze, a fideizm ciąży jeszcze głównie na umysłach starszych pokoleń.

Właśnie dzięki tej nadziei przechodzi następnie o. Woroniecki do omówienia konieczności pogłębienia znajomości wszystkich dziedzin religii (§2, ss. 12 nn.).

Wykształcenie religijne winno bowiem iść w parze z wykształceniem w innych dziedzinach. Otóż,

„Kto nie miał szczęścia otrzymać w szkole gruntownego wykształcenia religijnego, ten ściśle w sumieniu obowiązany jest lukę tę własną pracą wypełnić; […] Jest to niezmiernie ważne zarówno ze względu na własne osobiste życie religijne, jak i ze względu na wpływy, które się winno wywierać na otoczenie, czyli innymi słowy na akcję katolicką. Trzeba nareszcie zdać sobie sprawę z tego, że, aby brać czynny udział w akcji, którą się toczy pod sztandarem katolickim, nie wystarcza być tylko katolikiem dobrej woli, ale że należy być katolikiem oświeconym, wykształconym, dobrze przygotowanym do pracy, znającym dokładnie zasady, któremi Kościół w danej dziedzinie się kieruje. Człowiek dobrej woli, a człowiek przygotowany do pracy, to są dwie bardzo różne rzeczy; pierwszych mamy dzięki Bogu bardzo wielu, ale drugich niestety bardzo mało i tem się przeważnie tłumaczy, że tyle przedsięwzięć katolickich tak słabo się u nas rozwija, że tyle z nich, rodząc się z inicjatywy ludzi dobrej woli, ale zupełnie do pracy nieprzygotowanych, natychmiast zamiera.” (ss. 12-13, podkreślenie moje, te słowa przytoczone były już tu i tu)

Myśli zawarte w tym ustępie winny nieustannie być obecne przed oczyma duszy wszystkich tych, którzy mają nawet najmniejsze chęci publicznego działania dla sprawy katolickiej. Nie powinni tracić ich z oczu także odpowiednio przygotowani, którzy się już podjęli takich działań. Tyczy się to dziś oczywiście zwłaszcza działalności internetowej, której nieszczęsna łatwość podejmowania kusi wielu zupełnie do akcji katolickiej nieprzygotowanych. Rodzi to zbyt często opłakane skutki, które w dzisiejszych czasach tym trudniej naprawić, że prawowitej władzy kościelnej i jej zbawiennego wpływu nie ma.

Dominikański zakonnik podkreśla, że rozumna wiara, zdolna uzasadnić prawdy, które przyjmuje, a o której mówił i św. Piotr (I List III, 15) i św. Paweł (Żyd. XI, 1 i Rzym. XII, 1), przeciwstawiona ślepej fideistycznej wierze nie oznacza, iż mamy mieć do prawd przez Kościół do wierzenia podawanych stosunek krytyczny. Nie chodzi o „racjonalistyczne mędrkowanie”, ale o sentire cum Ecclesia, owo myślenie z Kościołem (s. 14).

W tym jednak celu należy pilnie zwracać uwagę na ścisły obowiązek sumienia w postaci poznawania wiary i zgłębiania jej prawd. Nie należy tu szczędzić ani czasu, ani pieniędzy, również na wyjazdy zagraniczne (zjazdy, rekolekcje, etc.). Znowu, przypominam, Przewodnik skierowany jest do inteligencji, która niegdyś w Polsce i ogólnie w świecie więcej miała czasu wolnego i wyższy poziom materialny, niż dziś, kiedy to prawdziwa klasa średnia stopniowo zanika na całym świecie.

Obowiązek ten przeto ciąży szczególnie na tych, po pierwsze, którzy mają więcej czasu wolnego, dostateczne zdolności i przygotowanie oraz, po drugie, na tych, którzy pragną brać czynny udział w akcji katolickiej:

„Kto chce przodować, innych uczyć i nimi kierować, ten musi najpierw nad sobą popracować i odpowiednio się wykształcić, aby nie być ślepym wodzem. U nas, gdzie wykształcenie religijne tak nisko stoi, ci wszyscy, którzy w akcji katolickiej udział biorą, powinni nieraz poważnie zapytać samych siebie, czy w dziedzinie nauki wiary posiadają dostateczne przygotowanie do tej pracy, jakiej się podjęli; a jeśli odpowiedź nie wypadnie na ich korzyść, powinni choćby kosztem największych wysiłków odebrać na własne potrzeby trochę tego czasu, który nieraz tak wspaniałomyślnie oddali na potrzeby innych; powinni też i na przyszłość zawsze nieco czasu dla siebie zarezerwować, aby móc dopełnić w wykształceniu to, czego w niem brakuje, i pracować nad ciągłym jego rozwojem. Choć w ten sposób na swą pracę społeczną mniej czasu będą mogli poświęcać, praca ta będzie jednak stokroć owocniejsza i trwalsza. Jednym z najważniejszych rezultatów gruntowniejszego przygotowania się do akcji katolickiej naszych pracowników na tem polu, będzie zachęcenie do niej wielu jednostek dobrej woli i nieraz może nieźle przygotowanych, które dotąd trzymały się na uboczu, zrażone bezpłodnym miotaniem się tylu katolickich działaczy, nie posiadających gruntownego wykształcenia i przygotowania.” (s. 15)

Znowu i ten cytat jakże trafnie oddaje dzisiejszą sytuację, gdzie brak podstaw przy jednoczesnym niepohamowanym pędzie ku działaniu stanowi główną przyczynę wielu niepowodzeń, a to pomimo zapału i dobrej woli działaczy (i to nie tylko w dziedzinie religijnej). Ileż w ten sposób marnuje się przy tym potencjału ludzkiego, iluż ludzi „dobrej woli i nieraz może nieźle przygotowanych” zamiast przyłączyć się do akcji katolickiej odwraca się zrażonych…

Nie obędzie się jednak bez samokształcenia, jak mówi o. Woroniecki, ale słowa napisane prawie sto lat temu tym bardziej tyczą się czasów obecnych. Wtedy bowiem, po długim okresie niewoli Państwo Polskie dopiero się podnosiło, stąd i życie katolickie niedostateczny miało jeszcze wówczas wpływ na rodzące się polskie szkolnictwo niższe i wyższe. Dziś sytuacja jest zgoła dramatyczna, bowiem wszystkie szkoły i uczelnie zajęte zostały jeśli nie przez otwartych ateistów i liberałów, to przez bardziej szkodliwych jeszcze modernistów. Dlatego nie ma co liczyć na dobre wykształcenie katolickie tam, gdzie normalnie winno ono kwitnąć, czyli na sali wykładowej pod kierownictwem mistrza. Stąd i tym pilniejsza jest dziś konieczność samokształcenia, nie tylko aby pogłębiać znajomość wiary, jak wtedy, gdy wychodził Przewodnik, ale i aby wykorzenić to, co błędnego człowiek sobie mógł przyswoić w domu, w szkole, na uniwersytecie, po dekadach wpływu zgubnych nauk modernistycznych. Jakże jednak trudne jest samokształcenie, ileż samozaparcia, dyscypliny i wytrwałości wymaga.

Następnie o. Jacek Woroniecki przechodzi do omówienia zawartości Przewodnika i poczynienia kilku ogólnych metodycznych uwag co do programu poważnego studium, czemu służyć ma to dzieło (ss. 16-22).

Podział omawianej książki na osiem rozdziałów ma głęboki sens w perspektywie celu, jaki sobie stawia (jw., s. VI). Po wstępnym rozdziale ogólnym następuje filozofia, która choć „ściśle biorąc do nauk religijnych nie należy, to jednak konieczna jest do ogólnego rozwoju umysłowego” (s. 17), a ponadto „katolicyzm ma własną, wybitnie uniwersalistyczną filozofię” (ibid.), jaką jest tomizm. Któż dziś, należący czy mający wszelkie predyspozycje by należeć do inteligencji katolickiej, oddaje się studium filozofii? Dalej,

„dwa następne rozdziały trzeci i czwarty poświęciliśmy nauce wiary, najpierw w samej sobie, a następnie w swem najważniejszem źródle, jakiem jest Pismo św. Następujące po nich trzy rozdziały: piąty, szósty i siódmy obejmują całą moralną działalność człowieka; piąty zajmuje się ogólnemi zasadami i rozwojem raczej w zakresie stosunków indywidualnych, szósty społecznem życiem nadprzyrodzonem, jakim jest liturgia, siódmy wreszcie społecznem życiem nadprzyrodzonem t.j. katolicką akcją społeczną. Ostatni, ósmy rozdział poświęcony został historji Kościoła.” (ibid.)

Przewodnik zawiera łącznie ponad 2480 tytułów, których oczywiście wszystkich nie sposób przeczytać. Nie wszystkie też przedstawiają równą wartość. Otóż, należy kierować się kilkoma kryteriami w wyborze polecanych dzieł, przede wszystkim własnymi zdolnościami i poziomem wykształcenia. Nie wolno też zapominać o ograniczeniach, jakimi naznaczone jest każde dzieło ludzkie, w tym i książka. Dlatego też narzekanie na nie często wynika z niewłaściwej postawy czytelnika:

„Dobrych książek, poświęconych rzeczom wiary, jest dużo, lecz mało jest u nas rozumnych czytelników, traktujących czytanie poważnie, a nietylko jako rozrywkę, i nie zrażających się pierwszemi napotkanemi trudnościami.” (s. 19)

Dobrze także mieć „doświadczonego doradcę, dobrze obeznanego z piśmiennictwem katolickiem” (ibid.), którego celna pomoc w doborze lektury pomoże uniknąć straty czasu i zniechęcenia.

Aby to studium było poważne i podejmowane z pożytkiem nie tylko dla siebie samego, ale i dla innych, katolik winien przeznaczyć na to odpowiedni czas regularnie oraz odpowiednio przygotować sobie miejsce. Dobrą pomocą jest też podręczna biblioteczka zawierająca choć podstawowe dzieła. O. Woroniecki zwraca także uwagą na społeczne korzyści bibliotek katolickich, albo chociaż działów z książkami katolickimi w publicznych bibliotekach.

Konieczne jest także wypracowanie sobie metody pogłębionego studium. W tym celu podano też kilka propozycyj na początku §3 tego rozdziału. Taki porządek w pracy należy sobie jednak osobiście wypracować, opierając się na wskazówkach zawartych w tych dziełach, aby i lektura była z większą korzyścią i owoce z niej łatwiej dostępne. Dodam, że i w tym nieodzowna może się okazać pomoc w postaci rad światlejszej osoby. Mogę tu też polecić, zwłaszcza początkującym w poważnym podejściu do kształcenia swego umysłu, dzieło Jadwigi Zamoyskiej O pracy, szczególnie tu właściwy rozdział „O pracy umysłowej”. Jakże wiele można się i dziś, a nawet zwłaszcza dziś, nauczyć od tej nad wyraz mądrej kobiety!*

Korzyści płynące z gruntownej pracy umysłowej w sprawach tyczących się religii przekraczają wymiar czysto indywidualny. Owszem, dyscyplina w tej materii niejednemu życie całkiem odmieni, każdy z pewnością dozna pogłębienia życia duchowego, ściślej zespolonego z prawdami wiary, ale i potencjał, gdy brak tej dyscypliny, marnowany na szeroką skalę będzie mógł być wykorzystany dla poważnej akcji katolickiej. Rozwijane tym sposobem zdolności ludzkie same w sobie przyniosą również osobiste zadowolenie, „które każde studjum daje, ale nadewszystko studjum rzeczy Bożych” (s. 21).

List książek i czasopism z Przewodnika nie będę tu przytaczał, bo musiałbym przepisać całą książkę, ale jak się okazuje taki sam cel przyświecał mi w układaniu podobnej listy w ubiegłym roku. Przy okazji zwrócę uwagę na to, że kilka dni temu gruntownie przerobiłem wstęp, a także dodałem trochę dzieł poznanych czy przeczytanych w międzyczasie. Uczyniłem to zwłaszcza dlatego, że wpis ów cieszy się sporym zainteresowaniem i kilka osób pytało o kopiowanie go. Świadczy to bardzo dobrze o tych osobach, ale także o tym, że podobny Przewodnik po literaturze religijnej ma swą rację bytu i dziś. Najwyraźniej jest to jakieś zaniedbanie dzisiejszej epoki.

Wstępów do kolejnych rozdziałów też nie będę tu streszczał. Być może przyjdzie i na to czas kiedyś. Myślę, że to, co zostało już tu przytoczone swą wartość wychowawczą ma, a komu leży na sercu stan religijnego wykształcenia nie tylko inteligencji polskiej, ale i szerokich mas, dotkniętych zarazą modernizmu narzucanego przez każdy szczebel (nieposiadającej władzy) hierarchii od czasów Soboru Watykańskiego II winien sobie głęboko do serca wziąć te sprawy i je zacząć wdrażać w życie. Jak wiele jest do zrobienia, to każdy raczej wie, natomiast jak się za to zabrać, to już trudniejszy temat, wymagający nie tylko gruntownej wiedzy, ale i rozeznania, i roztropności.

Pelagiusz z Asturii

* Choćby, w temacie tu omawianym: „Jedynie człowiekowi udzielony jest przywilej kształcenia się i udoskonalania do końca życia: kto z tego przywileju nie korzysta, ten się sprzeniewierza i odpowie Bogu za wszystkie niepowodzenia, którym sam jest winien. Nie usprawiedliwi się brakiem światła, brakiem wiedzy, skoro nie uczynił tego, co od niego zależało, ażeby światło i wiedzę pozyskać. Nie podobna, ażeby człowiek, chcąc się zastanowić nad swoim niedoborem umysłowym, nie zapragnął złemu zaradzić, a spostrzegłszy, jak wiele mu brakuje, nie starał się tych braków dopełnić. Ale większa część ludzi ledwo ten zamiar poweźmie, napotyka na trudność, od której rozwiązania cała dalsza praca i jej pomyślny wynik zależy. Na samym wstępie przekona się niejeden, że trudność dalszego posuwania nauki pochodzi z braku samych podstaw, elementarnych zasad, na których dalszy rozwój umysłowy opierać się musi.” (O pracy, Instytut Edukacji Narodowej, Lublin 2001, s. 53)

2 comments on “Przewodnik po literaturze i o inteligencji i lekturze raz jeszcze

  1. legitimus pisze:

    Szanowny Panie, chciałbym zwrócić się do Pana z wątpliwościami odnośnie do drugiej tajemnicy fatimskiej, to jest „błędów Rosji”, które miały rozprzestrzenić się po całym świecie, „wywołując wojny i prześladowania Kościoła”. Formalnie rzecz biorąc, należy uznać to za fakt mający miejsce aż do czasu upadku Związku Radzieckiego. Tym niemniej obecnie cała elita posoborowego „tradycjonalizmu katolickiego” dalej twierdzi, iż za ogólny, w tym moralny, upadek Zachodu odpowiada Rosja bądź „jej błędy”. Jednakże trudno uznać tak zwaną Nową Lewicę, Szkołę Frankfurcką, rewolucję 1968 roku, postmodernizm czy demoliberalizm z agresywnym genderyzmem, feminizmem, aborcjonizmem, hiperseksualizmem i tak dalej, za błędy sowieckiej Rosji w ścisłym tego słowa znaczeniu. Wprawdzie u zarania rewolucji bolszewickiej na szeroką skalę eksperymentowała ona z „kulturowym marksizmem”, atoli po jakimś czasie się z niego wycofała (przy okazji fizycznie eksterminując dużą część „postępowych” bolszewików) i w zasadzie stała w pewnej, choć bardzo słabej, opozycji wobec jego zasadniczej postaci dojrzałej już poza jej granicami, czyli zarazem „wolnego i dzikiego” Zachodu, zwłaszcza po 1968 roku.
    Nie będę tu rozwodził się natomiast nad różnymi fantastycznymi teoriami antyrosyjskich fanatyków, którzy uważają Rosję za wcielenie szatana prześladujące resztę „wolnego świata”. Dodam jeszcze, iż owa tajemnica niestety została przez posoborowych katolików odczytana jako potwierdzenie „ogólnej” dobroci liberalnego Zachodu w zestawieniu z radzieckim komunizmem. Konstrukcja tego pierwszego jest niejako właściwa, tylko ludzie źli, zatem się potępiają, w przeciwieństwie do sowieckiej Rosji. Jak skończyło się trwanie w ze Stanami Zjednoczonymi dla „wolnego” świata dziś widzimy choćby na przykładzie Polski: upadek obyczajów i moralności społeczeństwa za „demokracji” w porównaniu z okresem PRL-u jest zatrważający.
    Na koniec muszę zauważyć, że niestety druga tajemnica fatimska w rękach posoborowych katolików pełni często rolę antyrosyjskiego straszaka – chciałoby się powiedzieć „szkoda” o braku ostrzeżenia w tajemnicy przed masońskim Zachodem. (Inna sprawa, czy żądanie poświęcenia Rosji jest nadal aktualne, czy też może, niedokonane w pierwszej połowie XX wieku, w pewnym sensie straciło moc obowiązującą?).

    • Szanowny Panie,

      Porusza Pan tu mnóstwo ciekawych zagadnień i to z dość rzadkim dziś, niestety, rozsądkiem.

      Wstępnie zwrócę uwagę, że sam nigdy nie interesowałem się tajemnicami z objawień prywatnych (nie tylko zatem Fatima, ale La Salette i pewnie inne). Dlatego, że najogólniej rzecz biorąc objawienia prywatne nie należą do wiary katolickiej (nie są częścią depozytu wiary, nie są de fide). Po drugie zaś z powodu „proroczego” użytku, jaki z nich dziś robią różni ludzie wyznający poglądy niekiedy całkiem ze sobą sprzeczne. Zarówno moderniści, lefebryści, niektórzy sedewakantyści tym się zajmują i nawet uzasadniają swoje stanowiska w obecnej sytuacji Kościoła na podstawie objawień prywatnych (np. sedewakantyzm musi być błędny, bo Fatima, albo sedewakantyzm musi być prawdziwy, bo La Salette). Z tego, co słyszałem, sekta Klucznika też tą drogą podążyła, a sam P. Klucznik ponoć interpretuje teraz objawienia, wyjaśniwszy już chyba wszystkie najtrudniejsze kanony.

      Do tego, objawienia prywatne, nawet zatwierdzone przez Kościół (i to niekiedy tylko pośrednio: nie stwierdzając samej autentyczności objawień, ale zatwierdzając np. jakiś postulat wynikający z objawień, jak np. ustanowienie jakiegoś konkretnego święta czy nabożeństwa) nie są wolne od błędu. Jak pisze o. Garrigou-Lagrange OP, którego chyba nie muszę przedstawiać, w Trzech okresach życia wewnętrznego:

      „Gdy Kościół aprobuje objawienia prywatne udzielone świętym, stwierdza po prostu, że nie ma w nich nic sprzecznego z Pismem świętym i z nauczaniem katolickim i że można podać je jako prawdopodobne pobożnej wierze wiernych. Nie wolno ogłaszać objawień prywatnych bez aprobaty władzy kościelnej.

      Nie jest niemożliwe, że nawet w te objawienia aprobowane przez Kościół jako prawdopodobne wśliźnie się jakiś błąd, gdyż sami święci mogą przypisywać Duchowi świętemu to, co pochodzi z nich samych, lub źle interpretować sens Objawienia Bożego, rozumiejąc je w sposób zbyt materialny, jak np. sądzono, opierając się na wypowiedzi Pana Jezusa o św. Janie, że on nie umrze (por. J 21, 23).”

      (Część V. Łaski nadzwyczajne, Roz. Objawienia Boże i widzenia, wyd. Ojców Franciszkanów, Niepokalanów 2001, s. 862)

      Dlatego i sama treść tajemnic może być nie do końca „czysta”. Piszę to nie tyle dla Pana, co dla czytelników, którzy czytają komentarze. Jest to coś, czym wielu powinno się dogłębnie przejąć i zająć rzeczami, którymi naprawdę trzeba się zająć.

      To, co uważam za oznakę prawdziwego ducha katolickiego, to przyjęcie samego przesłania Matki Bożej w tego rodzaju objawieniach: konieczność czynienia pokuty, modlitwa różańcowa (najlepiej codziennie, koniecznie całą rodziną, gdy się mieszka z nią), praktyka pierwszych sobót miesiąca (o ile to możliwe), etc.

      Sama zaś treść tajemnic nie ma w sobie nic pewnego, a trzeba mieć chyba jakiś dar proroczy albo władzę kościelną, aby je tłumaczyć, i do tego prawdziwą pokorę, nie tą, o której się ciągle pisze, nie zrozumiawszy nic z jej istoty.

      To powiedziawszy, wydaje mi się, na ile pamiętam tę tajemnicę, o której Pan tu wspomina, że sprawa już po prostu nie jest aktualna. To znaczy, konsekracja Rosji nie nastąpiła, jak mi się wydaje, przynajmniej nie według warunków Matki Bożej (Papież ze wszystkimi biskupami, przed którymś tam rokiem). Dlatego wydaje mi się całkowicie zbędne konsekrowanie Rosji na własną rękę, jak to czyni bp Williamson (w tym roku ponownie) i być może niektórzy w FSSPX. Tak to już jest u aparycjonistów… „Błędy zaś Rosji” rzeczywiście po świecie się rozprzestrzeniły, a komunizm przeszedł na inne państwa, ale nie w tym rzecz. Wszechwładza państwa, etatyzm, uciążliwa biurokracja, zrównanie kobiety z mężczyzną (o ile to możliwe), rozbicie rodziny, czyż to nie są błędy bolszewickiej Rosji, które się rozpowszechniły i mają się całkiem dobrze dziś we wszystkich nowoczesnych państwach? I to włącznie z Federacją Rosyjską, którą wielu pomyleńców z Gajówki, ale zwłaszcza różnej maści konserwatystów na Zachodzie (jak we Francji, aż ohydne to czasami) uważa za jakąś ostoję porządku.

      Prawdą jest jednak, że prawdziwą kuźnią tych pomysłów była Rewolucja francuska, masoneria, a zwłaszcza Rousseau, ojciec totalitaryzmu nowożytnego, zepsucia moralnego, indywidualizmu i nowoczesnej pedagogiki. Ale znowu, i te pojęcia mają swój początek też gdzieś wcześniej w myśli ludzkiej, która nierzadko błądzi.

      Więc i same te błędy Rosji, jak widać, ciężko interpretować. Czym mają być, które to dokładnie?

      Szkoda wielka, że dla wielu „tradycjonalistów” depozyt wiary zaczyna się i kończy na takich właśnie tajemnicach, które oczywiście każdy na swój sposób interpretuje.

      Kolejna rzecz, bo zwraca Pan uwagę na zmianę taktyki pierwszego bolszewizmu i słusznie. Bolszewizm (komunizm, marksizm), jak każde doktrynerstwo, w zderzeniu z rzeczywistością musi się korygować, inaczej zniknie szybciej niż się pojawiło. Kartezjusz jest doskonałym tego przypadkiem. Chciał zrobić tabula rasę z całego dorobku myśli, a jednak czerpał z myśli wcześniejszych od niego filozofów. I tak było i w tym przypadku. Rewolucja w każdej dziedzinie nie mogła postępować zgodnie ze wszystkimi swymi zasadami, bo by się nie utrzymała. Był to jeden wielki nieszczęsny eksperyment „władców tego świata”, na którym najbardziej ucierpiał właśnie naród rosyjski, o czym mało kto pamięta… z tego też powodu, jak tu rozważać „błędy Rosji”, skoro rosyjskie to one w zasadzie nie były, ale tam miały odpowiedni grunt (proletariat, rosyjska skłonność do okrucieństwa wskutek wielowiekowego podporządkowania azjatom, etc.).

      W drugiej części Pana komentarza występuje myśl, nad którą się zastanawiam od pewnego czasu, zwłaszcza pod wpływem wspomnień czy spotkań z ludźmi ze starszego pokolenia Polaków, tych, którzy bardzo dobrze pamiętają PRL i to, co go zakończyło.

      Myślę, ale to moja osobista opinia, że jest to klucz do zrozumienia metody zniszczenia tej części Europy, włącznie z Polską. Zastanawiam się, jednym słowem, czy celem zaprowadzenia u nas „komunizmu” nie była demoralizacja społeczeństwa, która wyszła na jaw po 1989 roku. Najpierw przewrócono porządek naturalny posługując się komunizmem, jednocześnie zespalając go ściśle ze zdrowymi ideami, zwłaszcza związanymi z autorytetem, prerogatywami państwa i dobrem wspólnym. Za PRLu istniała cenzura, co jest rzeczą jak najbardziej normalną w zdrowym państwie. Oczywiście daje wiele miejsca na nadużycia, ale tak to już jest na tym łez padole. Jednakże abusus non tollit usum, nadużycie nie odbiera użycia, czyli to, że ktoś nadużywa swej władzy nie oznacza, że automatycznie ją traci. Zatem cenzura została przeciwstawiona wolności słowa, która jest absurdem, ohydą i zamachem na prawdę. Po drugie, związano komunizm z etatyzmem, upaństwowieniem, co jest w pewnym stopniu rzeczą normalną, zwłaszcza gdy mówimy o kluczowych dla dobra wspólnego gałęziach gospodarki, infrastruktury, etc.

      Analogicznie rzecz się ma z Trzecią Rzeszą, gdzie powiązano nacjonalizm z hitleryzmem, przez co obrzydzono nowoczesnemu człowiekowi naturalne przywiązanie do narodu i ojczyzny.

      Obrzydzając zaś nam, Polakom, PRL i wszystkie aspekty owych rządów, sącząc pokątnie liberalną propagandę, zwykły lud radował się zrzuceniem jarzma w 1989 roku, nieświadom, jak wielkie szkody wyrząca podejmując takie, a nie inne decyzje, godząc się na takie, czy inne decyzje, w perspektywie dobra wspólnego tu i teraz, ale i w przyszłości.

      Jakże dziś starsi ludzie narzekają na ową straszną cenzurę za czasów PRLu! A pochwalają obecną wolność słowa i inne tego typu wymysły masonerii.

      Dla wielu, a nawet większości starszych ludzi Rosja to największe zło na świecie, nasz odwieczny wróg…

      Większość tych starszych ludzi nie zna nic innego, jak postępowy katolicyzm, w opozycji do totalitarnego reżimu PRLu.

      Jak to się stało, że starsze pokolenie Polaków stało się zaczynem nowej rewolucji, trwającej po dziś dzień, też można długo o tym dyskutować. Dano też przecież za PRLu powszechne prawo do głosu, więc każdy się poczuł ekspertem w dziedzinie polityki…

      I tak, po tych kilku uwagach, mamy obraz dzisiejszego przeciętnego staruszka, od którego niestety młode pokolenie nie może się niczego nauczyć, nawet gdyby chciało. Są oczywiście wyjątki.

      Twierdzę, że gdy chodzi o prawdziwych konserwatystów u starszego pokolenia, autentycznych antyrewolucjonistów, Polacy stoją niżej niż np. Francuzi czy Włosi. Niestety, głównie za sprawą nisko stojącej kultury umysłowej, filozoficznej, o której już tu i ówdzie pisałem, a na co zwracano uwagę już dawno temu. Ale twierdzę też, że mamy, zarówno w sprawach religii jak i polityki większy potencjał niż te narody. Po prostu, co nie jest wcale proste, nie ma u nas przywódców, tych, co potrafią rządzić, bo karni to akurat potrafimy być. Twierdził tak w XIX w. generał Zamoyski (jego żoną była Jadwiga Zamoyska, wielka kobieta, jak i wielkim był jej mąż), myślę, że jego słowa są jednymi z najświętszych, gdy chodzi o zrozumienie naszego narodu. Dlatego też według mnie tak marnie sprawy wyglądają politycznie i religijnie w Polsce. O tym już mimochodem pisałem tu czy ówdzie.

      Jeszcze a propos naszego tematu Rosji, Polski dziś i świata. Rewolucja zjada własne dzieci, ale te tylko, które są zbyt doktrynerskie, zbyt niecierpliwe. Idzie natomiast zawsze do przodu, między innymi po tych właśnie trupach własnych dzieci. Od kilku wieków rewolucja idzie tylko do przodu. Myślę, że jeszcze niejedno nam przyjdzie zobaczyć, widząc wychowanie młodego pokolenia (na przymusową eutanazję po osiągnięciu pewnego wieku daję nam 20-30 lat, jeśli nic się drastycznie nie zmieni. Dzisiejsza młodzież to po prostu przegłosuje za te dwie czy trzy dekady).

      Ja mam jednak nadzieję, choć to może być śmieszne patrząc na to, jak świat się stacza.

      In Christo Rege,
      Pelagiusz

Zostaw komentarz