Nie po raz pierwszy ani na pewno ostatni przypominał będę o tej bajce dla dorosłych, a to przede wszystkim dlatego, iż jest to jeden z fundamentalnych błędów czasów nowożytnych, na których zasadza się cała ideologia nowego lepszego świata (i innych, wcześniejszych utopij). Do tego, jest to jeden z tych właśnie błędów najbardziej „niedocenianych” przez katolików, a nawet szerzej, ludzi dobrej woli, nie widzących niebezpiecznych a logicznych konsekwencyj wyznawania ewolucji czy ewolucjonizmu.
Artykuł ten jasno przedstawia prawdziwą naturę tego problemu, która jest przede wszystkim filozoficzna, w dziedzinie idei, a nie nauk przyrodniczych, które jak dotychczas nie dostarczyły tej teorii żadnego naukowego dowodu. Znane są natomiast liczne fałszerstwa, a rzekome dowody, jak „człowiek z Piltdown” czy ryciny Ernesta Haeckla, które przecież jeszcze do lat ’90 znajdowały się w niektórych podręcznikach biologii (w USA).

Ryciny Haeckla: tak samo „niezbite dowody”, jak te obecnie wysuwane przez ewolucjonistów
Dlaczego ewolucja nigdy nie została udowodniona? Na to pytanie odpowiada P. Dominik Tassot, znany szerszym kręgom we Francji (i nie tylko) badacz tematu, prezes CEP („Centre d’études et de prospective sur la science”, czyli „Centrum badań i przyszłościowego spojrzenia na naukę”), organizacji, która ma 700 członków (głównie Francuzów) i której celem jest szerzenie spójnej wizji świata w świetle Objawienia.
Pelagiusz z Asturii
Dlaczego ewolucja nigdy nie została udowodniona?
Dominik Tassot
Streszczenie: Często wydaje się ludziom, że ewolucjonizm wywodzi się z prac uczonych przyrodników, Lamarcka i Darwina, których fakty zmusiły do przyjęcia tej teorii. Historia idei pokazuje nam coś przeciwnego: teza ta została całkowicie określona przez filozofów, gdy Lamarck spał jeszcze w kołysce. Można wobec tego zrozumieć, dlaczego jest ona nieudowodniona i taką pozostanie. Faktów się nie udowadnia: je się stwierdza. Otóż, nigdy nie stwierdzono pojawienia się nowego organu w linii, w której przodkowie go nie posiadali.
Pomysł pochodzenia istot żyjących poprzez „ewolucję” od bytów nieżyjących, następnie przez następujące po sobie „metamorfozy” jest bardzo stary. W De natura rerum Lukrecjusz, poeta i filozof łaciński z I wieku przez Chrystusem, pisał: „Widać więc, że należne jest ziemi matki imię, wszystko bowiem, co żyje, z niej tylko się zrodziło. Dziś jeszcze wiele stworzeń powstaje z życia siłą z ziemi — dzięki deszczom i słońca gorącym żarom” (Księga V, 795-8). „Gdyż i sama [ziemia] zrodziła na przestrzeni olbrzymiej ludzi plemię, i sama zrodziła w tymże czasie wszystkich zwierząt rozliczność” (V, 823)1.
W VI wieku przed Chrystusem grecki filozof Anaksymander pojmował człowieka wychodzącego z morza jako metamorfozę ryby, a Benedykt de Maillet zapożyczy ten pomysł na początku osiemnastego wieku, na długo przed Lamarckiem czy Darwinem. Były konsul Francji w Egipcie, pod anagramem „Telliamed”, wyobraża sobie rozmowy „indyjskiego filozofa” (więc wolnego od wszelkiego „uprzedzenia” biblijnego) z „misjonarzem francuskim”.
Zbierając w jedno liczne obserwacje z geografii fizycznej i z nauk przyrodniczych, w 1735 roku ogłosił ideę powolnego „cofania się morza”, prowadzącego do stopniowego „uziemienia” gatunków żyjących. Jeśli chodzi o gatunki obecne, wydawało mu się, że pochodziły one, drogą dostosowywania się, z dawnych gatunków morskich dość podobnych:
„Przechodząc teraz do tego, co dotyczy pochodzenia istot żyjących, zwracam uwagę, że nie ma pośród nich żadnego chodzącego, latającego czy czołgającego się, do którego podobnych lub zbliżonych gatunków nie zawierałoby morze i co do których przejście z jednego z tych elementów do drugiego nie byłoby możliwe, prawdopodobne, nawet potwierdzone wielką liczną przykładów”2. W ten sposób ryby słodkowodne „otrzymały w swym kształcie, zarówno jak w smaku, pewną zmianę”3, gdy zamieszkały w rzekach. W ten sposób ryby latające, wpadłszy w trzciny, mogły przejść metamorfozę:
„Podczas gdy w trzcinach i roślinności, w którą wpadły, znalazły jakieś pożywienie, aby się nakarmić, trzony ich płetw oddzielone jedne od drugich przedłużyły się i pokryły się włosiem; lub, by być dokładniejszym, błony, które wcześniej trzymały złączone razem przeszły metamorfozę. Włosie ukształtowane z tych zakrzywionych naskórków samo się przedłużyło; skóra tych zwierząt niezauważalnie pokryła się puszkiem tego samego koloru, z którego była pomalowana, i ten puszek się powiększył. Te małe lotki, które miały pod brzuchem i które, jak ich płetwy, pomagały im chodzić w morzu, stały się stopami i posłużyły im do chodzenia po ziemi. Jeszcze kilka innych zmian nastąpiło w ich kształcie. Niektórym dziób i szyja się przedłużyły, innym się skróciły: podobnie stało się z resztą ciała. Jednakże jednorodność pierwszego kształtu pozostała w całości; jest i zawsze będzie łatwa do rozpoznania”4.
Tym, którzy wysunęliby zarzut nieprawdopodobieństwa tej metamorfozy, Maillet odpowiada, że „przemiana larwy jedwabnika lub gąsienicy w motyla byłaby tysiąc razy trudniejsza do uwierzenia, niż przemiana ryb w ptaki, gdyby metamorfoza tamta nie zachodziła każdego dnia przed naszymi oczyma”5. W końcu, jedna mutacja wystarczy, aby nowy gatunek ujrzał światło dzienne, a któż w długich etapach czasu mógłby wykluczyć tę możliwość?…
„Nasienie tych samych ryb niesione na moczary mogło również dać początek tej pierwszej migracji gatunku, od zamieszkiwania morza do zamieszkiwania na ziemi. Choćby sto milionów przepadło, nie potrafiwszy przyzwyczaić się do tego, wystarczy, by dwóm się udało, aby dać początek gatunkowi”6.
Jeśli chodzi o ssaki, łatwo zaobserwować ich transformację, bowiem „lew, koń, wół, wieprz, wielbłąd, kot, pies, koza, owca, [wszystkie] mają (jak i małpa oraz słoń) podobne sobie w morzu”7.
W końcu [istnienie] morskiego człowieka jest dobrze potwierdzone. 18 marca 592 roku, oficer Dolnego Egiptu zauważył parę [takiego człowieka]; w 1430 roku w Holandii znaleziono dziewczynę zagrzebaną w bagnie. Dało się nauczyć ją ubierać się i biegać, ale nie mówić. Ponadto, ponad dziesięć opowieści podróżników wspomina o istotach ludzkich częściowo pokrytych łuskami, podobnie jak sam Maillet widział w Tripolisie owłosionego murzyna, pochodzącego z Borneo, mającego „ogon długości połowy stopy, który (mu) pokazał”8.
Pomimo niedorzeczności wynikających z monomanii jego systemu, trzeba uznać zasługę Maillet w sformułowaniu wielu cech przyszłych doktryn ewolucjonistycznych: gatunki przejściowe zapewniające przejście między rodzajami, zmiana organów wskutek okoliczności, powołanie się na trwanie czasu, aby fakty niezaobserwowane uczynić prawdopodobnymi, etc. Jak Desmarets, ale mówiąc to [wprost], chciał „obalić Mojżesza”, a Leibniz mu zrobi wyrzut: „Niektórzy wyjaśniają morskie skamieniałości – pisze w swej Protogaei – mówiąc, że zwierzęta, które dziś zamieszkują ziemię były wodne, że stały się płazami w miarę, jak wody się cofały i że ich potomstwo w końcu opuściło swe pierwotne miejsca zamieszkania. Jednakże, oprócz tego, że te opinie stoją w sprzeczności z Pismem świętym, od którego nie możemy odejść, hipoteza rozważana sama w sobie przedstawia trudności nie do pokonania”9.
W 1769 roku, w swym Śnie d’Alemberta, Diderot zapożyczył pomysł transformacji gatunków na przestrzeni nieokreślonych okresów, które dopuszczała geologia Buffona: „Zakłada Pan, że istoty żyjące były na początku tym, czym są obecnie. Cóż za szaleństwo! Nie wiadomo lepiej tego, czym były, niż tego, czym się staną. Robaczek niewidoczny, który porusza się w bagnie, być może jest na drodze ku staniu się wielkim zwierzęciem; wielkie zwierzę, które przeraża nas swoim rozmiarem, być może jest na drodze ku staniu się robaczkiem, jest może szczególnym i chwilowym tworem tej planety”10. Już w 1754 roku, w Interpretacji natury, Diderot napisał: „Podobnie jak w królestwie zwierzęcym i roślinnym jeden osobnik powstaje […], rośnie, trwa, umiera i przemija, czyć nie mogłoby być podobnie nawet z całymi gatunkami? […] Zarodek przeszedł nieskończoną ilość zorganizowania i polepszeń, […] minęły miliony lat między każdym z tych polepszeń […] być może ma jeszcze przejść inne polepszenia i przyjąć inne powiększenia, które są nam nieznane”11.
Dalej, we Śnie Diderot wraca do tej ulotności gatunku: „Kto wie, czy ta zdeformowana istota dwunożna, która ma tylko cztery stopy wysokości, którą w okolicach wierzchołka [głowy] nazywa się jeszcze człowiekiem12 i która bezzwłocznie utraciłaby tę nazwę, deformując się jeszcze nieco, nie jest obrazem gatunku, który przemija? Kto wie, czy tak nie jest ze wszystkim gatunkami istot żyjących?”13. Następnie, poprzez usta cierpiącego gorączkę d’Alemberta, Diderot powołuje się na czas, jak gdyby chodziło o prawdziwą przyczynę: „Czegóż nie utworzą, tu i gdzie indziej, trwanie i zmienne koleje milionów wieków?”14 Doktor Bordeu odpowiada mu wtedy wyobrażając sobie mechanizm, którego orędownikiem będzie Lamarck: „Organy tworzą potrzeby i odwrotnie, potrzeby tworzą organy […] Pierwotne dostosowanie zmienia się lub doskonali poprzez konieczność i zwyczajne funkcje. Chodzimy tak mało, pracujemy tak mało, a myślimy tyle, że nie tracę nadziei na to, że człowiek skończy jako sama głowa”15.
Daleki od uważania siebie za potomka pierwotnej pary, co sugerowały dokładniejsza obserwacja i Biblia, człowiek Oświecenia doszedł do idei nieokreślonej transformacji gatunków, czemu pomocne było nieograniczone trwanie. Tak więc, sto lat przed Darwinem, gdy Lamarck był jeszcze w kołysce, wszystkie cechy nowoczesnego ewolucjonizmu zostały jasno wyrażone, razem z argumentami, które stanowią rusztowanie jego dialektyki i jego siłę przekonywującą: odsunięcie na bok perspektywy biblijnej, długie okresy geologiczne, nieskończona elastyczność istoty żyjącej.
To nie uczeni przyrodnicy, zetknąwszy się z nieredukowalnymi faktami, byli tymi, którzy opracowali tę wizję pochodzenia. Całkiem przeciwnie, działalność naukowców polegała i polega nadal na uzasadnianiu, doprecyzowywaniu i dawaniu poważnych pozorów starożytnej tezie pogańskiej, przywróconej do mody przez „filozofów” Oświecenia. Oto dlaczego argumenty przeciwne nie są prawie wcale brane pod uwagę: autorytarne stwierdzenie zawsze oczyszczało najlepszą propagandę! … Lamarck wyspecjalizował się w badaniu bezkręgowców, zwłaszcza mięczaków. Przewidział więc, jako pierwszy, „naukowy” mechanizm ewolucyjny (to znaczy, oparty na rozważaniach mechaniki, wówczas dyscypliny wzorcowej dla wszelkiej nauki).
Przekonując samego siebie, bez zastanowienia, stosując uproszczenie od mięczaków do kręgowców, wnioskuje: „Zastanawiając się nad władzą ruchu płynów w bardzo miękkich częściach, które je zawierają, wkrótce przekonałem się, że wraz z przyśpieszeniem w ruchu płynów w ciele zorganizowanym, te płyny zmieniają tkankę komórkową, w której się poruszają, otwierają sobie w niej przejścia, tworzą tam rozmaite kanały, w końcu tworzą tam różne organy według stopnia organizacji, na którym się znajdują”16.
Lamarck doszedł więc naturalnie do idei tak wytrwałego wysiłku u żyrafy, żeby skubać liście na drzewach, „że jej przednie nogi stały się dłuższe, niż tylne oraz że jej szyja się przedłużyła”17.
Taki język mógł wywrzeć wrażenie na niektórych, ale widziano w nim tylko pozory naukowej ścisłości i w kolejnym wydaniu z 1873 roku można przeczytać we wprowadzeniu Karola Martin, Dyrektora Ogrodu Botanicznego w Montpellier: „Starając się przekonać poprzez rozumowanie raczej niż fakty pozytywne, Lamarck podzielił los niemieckich filozofów przyrody, Goethe’go, Okena, Carusa, Steffensa. Dzisiaj mniej się rozumuje, a więcej udowadnia (…) gdy się czyta filozofię (Lamarcka) można zrozumieć, dlaczego umysły ścisłe, jak Cuvier i Laurent de Jussieu nie przyjęli jego wniosków”18.
Przeciwko tym czysto spekulatywnym uproszczeniom Lamarcka i jego epigonów Couvier zwyczajnie zauważał: „Wiem, że niektórzy przyrodnicy bardzo liczą na tysiące wieków, które zbierają jednym pociągnięciem pióra; jednakże w podobnych sprawach z pewnością nie możemy oceniać tego, co długi czas by wytworzył inaczej, niż poprzez mnożenie umysłem tego, co utworzyłby czas krótszy”19.
Czterdzieści lat później Darwin miał natknąć się na tę samą trudność i ta problematyka istotnie się nie zmieniła. Teoria mutacji (1910) i analiza molekularna chromosomów i genów z pewnością odnowiły zestaw argumentów transformizmu, ale wskutek tego teza staje się bardziej osłabiona niż wzmocniona: im bardziej istota żyjąca jawi się nam w swej nieskończonej złożoności, tym trudniejsze staje się uwierzenie, że „to wszystko stało się samo!”
Bowiem nowoczesny ewolucjonizm jest przede wszystkim naturalistycznym wyjaśnieniem pochodzenia istot żyjących, gdzie „naturalizm” polega na przypisywaniu Naturze tego, co chrześcijan wie z Objawienia, że jest właściwym aktem Boga.
Nie chodzi więc o to, czy ewolucjonizm „wyjaśnia” pochodzenie w sposób satysfakcjonujący dla umysłu ludzkiego: rzeczywiście uwzględnia pewną liczbę geologicznych i paleontologicznych obserwacji, tak jak to robili Lukrecjusz i Benedykt de Maillet.
Ale pozostaje jeszcze wiele z nich, które są jemu przeciwne. Powodem jego sukcesu jest przede wszystkim to, że, będąc samowystarczalną, teoria ta uwalnia człowieka od jego obowiązku wdzięczności wobec Stwórcy, razem z tym wszystkim, co ten obowiązek zakłada a w szczególności Dekalog.
Zasadnicze pytanie jednakże polega na ocenie czy ta naturalistyczna teoria jest prawdziwa. Nie wystarcza więc wierzyć w nią (wierzy się zbyt chętnie w to, czego się sobie życzy); trzeba by było jeszcze, aby ewolucja była faktem. Tu rozumowania wyobraźni muszą być odsunięte na bok: faktów się nie udowadnia, je się stwierdza. Otóż od tysięcy lat, odkąd człowiek obserwuje przyrodę, nigdy nie stwierdził pojawienia się nowego organu w obrębie żyjącej linii. Filetyczne odtworzenia rozpowszechniane w formie „drzewa ewolucji” obrazują teorię, ale jej nie udowadniają. Tu kryje się punkt kluczowy, kręcenie kijem w mrowisku, dla ewolucjonistów, którzy zastanawiają się nad podstawami swej tezy. W książce słusznie zatytułowanej Problem ewolucji, Maurycy Caullery, zasiadający na sorbońskiej „katedrze ewolucji bytów organicznych”, sam zgadzał się: „Tak, obecne gatunki są niezmienne, ale nie zawsze takie były, inaczej należałoby odwołać się do Stwórcy, aby wyjaśnić pojawienie się istot żyjących”20… Od 67 lat, kiedy to te słowa zostały przelane na papier, kwestia ta pozostaje nierozwiązana; można by nawet powiedzieć, że odkrycia biologii molekularnej uczyniły ją jeszcze bardziej niemożliwą do rozwiązania.
W Przypadku i konieczności Jakub Monod, laureat Nagrody Nobla z medycyny, jest zmuszony napisać: „Zasadniczym problemem jest pochodzenie kodu genetycznego i mechanizmu przekazywania go dalej. Tak naprawdę, to nie o problemie powinno się mówić, ale o prawdziwej enigmie”21.
Tu jesteśmy w sercu debaty o Ewolucji. Niektórzy przyznają brak mechanizmu naprawdę wyjaśniającego możliwość transformizmu; dają zatem do zrozumienia, że Ewolucja jest faktem, nie idąc dalej. Ale cóż wart jest „fakt”, którego nigdzie nie da się stwierdzić? Inni przyznają, że „fakt Ewolucji” nie jest potwierdzony, ale natychmiast dodają, że nie istnieje wyjaśnienie pochodzenia życia poza hipotezą transformistyczną. Takie jest błędne koło ewolucjonizmu: wobec niemożliwości dowodu stwierdza się, że jest to fakt; a z niemożliwości obserwacji tego faktu wyprowadza się to, że należy przyjąć dowody!
Bowiem Ewolucjonizm jest dziś jedynym naturalistycznym wyjaśnieniem pochodzenia istot żyjących. To tu leży cała jego moc i jego siła przyciągania. Ateista nie może zastąpić go żadną alternatywą.
Ale czy chrześcijański naukowiec – lub po prostu chrześcijanin – może przyjąć to wyjaśnienie, gdy jego religia naucza go, że naturalizm jest jednocześnie złudzeniem, błędem i być może największą pułapką wyciągniętą na rodzaj ludzki od Renesansu?22… Gdy natchniona Księga, przekazująca Objawienie, na którym opierają się wszystkie jego wierzenia, objawia mu ponadto, że wszystko jest dziełem Inteligencji twórczej i że ta lekcja, bezustannie badana przez rozum ludzki od trzech tysiącleci, okazuje się być w doskonałej zgodzie z faktami obserwowanymi?
Przypisy:
1. Lukrecjusz, O naturze wszechrzeczy, tłum. A. Ernout, Les Belles Lettres, Paryż 1924 r. [Cytaty z dzieła Lukrecjusza w języku polskim za: www.zrodla.historyczne.prv.pl – przyp. PA]
2. Maillet, Telliamed (1748 r.), nowe wydanie: Fayard, Paryż 1984 r., s. 284.
3. Ibid., s. 249.
4. Ibid., s. 252.
5. Ibid., s. 253.
6. Ibid.
7. Ibid., s. 254.
8. Ibid., s. 258-273.
9. Leibniz, Protogeae (1749 r.), Protogea czyli o utworzeniu i obrotach Globu, tłum. dr Bertrand de Saint-Germain, Langlois, Paryż 1859 r., s. 14.
10. Diderot, Sen d’Alemberta (1768), nowe wydanie: wstęp i przypisy Pawła Vernière, wyd. Marcel Didier, Paryż 1951 r., ss. 15-16.
11. Ibid., przyp. 1.
12. Chodzi o Lapończyków, których Maupertuis badał w latach 1736-1737.
13. Diderot, op. cit., ss. 58-59.
14. Ibid., s. 66.
15. Ibid., ss. 67-69.
16. Lamarck, Filozofia zoologii (1809 r.), nowe wydanie opracowane przez Karola Martin, wyd. F. Savy, Paryż 1873 r., t. I, s. 5.
17. Ibid., s. 255.
18. Ibid., s. VII.
19. Cuvier, Rozprawa o obrotach powierzchni Globu i o zmianach, które wywołały w królestwie zwierząt (1812), nowe wydanie: dr Hoeffer, wyd. Firmin-Didat, Paryż 1867 r., s. 82.
20. M. Caullery, Problem ewolucji, Payot, Paryż 1931 r., Słowo wstępne.
21. J. Monod, Przypadek i konieczność, Seuil, Paryż 1970 r., s. 182.
22. Istnieje, to prawda, kilka dusz dobrej wiary, które stają po stronie idei syntezy między ewolucją a stworzeniem. Bóg, nie mówiąc o tym (albo raczej dając do zrozumienia coś przeciwnego przez 3500 lat), miał stworzyć świat zaprogramowany aby ewoluować. Ten „teistyczny ewolucjonizm” (progresywny kreacjonizm po angielsku) ma zalety dyplomacji: unika czołowego konfliktu z wielkimi batalionami naukowców zdobytych dla ewolucjonizmu. Ale, w dziedzinie nauki, kompromis nigdy nie stanowił kryterium prawdy. Teistyczny ewolucjonizm grzeszy z obu swych stron: nie rozwiązuje trudności związanych z niemożliwością ustalenia „faktu biologicznego” ewolucji (pojawienie się nowych organów). Myląc Przyczynę pierwszą z przyczynami wtórymi odbiera procesowi naukowemu jego prawowitą autonomię i z tego powodu ateistyczni naukowcy go nie szczędzą. Otóż, doświadczenie ostatnich wieków pokazuje, że ci, którzy chcieli w jakiś sposób pomniejszać czy relatywizować Pismo święte zawsze skończyli błądząc. To powołanie się na „boga mędrców i filozofów”, aby zracjonalizować „pomocną dłoń” na każdym etapie ewolucyjnym idzie w parze z odrzuceniem „Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba”, tego Boga, który w sposób widzialny interweniuje w historii człowieka i powierza swemu Objawieniu wszystko, co człowiek musi wiedzieć, aby Go poznać i miłować. Przekonując siebie, że Księga Rodzaju jest mitem, podważa się podstawy wiary apostolskiej (cf. II Piotra I, 16: „Albowiem nie zmyślonymi baśniami uwiedzeni oznajmiliśmy wam moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa; lecz naocznie oglądaliśmy wielkość jego”. Żyjąc w środowisku pogańskiej starożytności, św. Piotr lepiej od nas potrafił odróżnić mitologię od świadectwa biblijnego).
Z języka francuskiego tłumaczył Pelagiusz z Asturii. Źródło: pismo „Le Cep” nr 4, trzeci trymestr roku 1998, s. 2-10. Wszystkie archiwalne numery pisma można ściągnąć ze strony Le Cep. Istnieje też, od ubiegłego roku, blog CEP. Artykuły i wystąpienia członków tej organizacji (dostępne m.in. na kanałach Youtube, Gloria.tv, drugim Gloria.tv i Dailymotion) dotyczą problemów z szerokiego zakresu tematyki, od nauk przyrodniczych, poprzez filozofię, sztukę, aż po medycynę, edukację, ekologię. Wszystkie materiały tej organizacji są warte polecenia. W języku polskim, nakładem wydawnictwa „Antyk Marcin Dybowski”, pojawiło się tłumaczenie bardzo ciekawej książki autora powyższego artykułu p.t. Ewolucja. Dylemat dla nauki, niebezpieczeństwo dla wiary, która szerzej omawia dwa główne problemy „ewolucji”: brak naukowych dowodów oraz niemożliwość pogodzenia ewolucjonistycznej wizji świata z Objawieniem.
„Podczas gdy w trzcinach i roślinności, w którą wpadły, znalazły jakieś pożywienie, aby się nakarmić, trzony ich płetw oddzielone jedne od drugich przedłużyły się i pokryły się włosiem; lub, by być dokładniejszym, błony, które wcześniej trzymały złączone razem przeszły metamorfozę. Włosie ukształtowane z tych zakrzywionych naskórków samo się przedłużyło; skóra tych zwierząt niezauważalnie pokryła się puszkiem tego samego koloru, z którego była pomalowana, i ten puszek się powiększył. Te małe lotki, które miały pod brzuchem i które, jak ich płetwy, pomagały im chodzić w morzu, stały się stopami i posłużyły im do chodzenia po ziemi. Jeszcze kilka innych zmian nastąpiło w ich kształcie. Niektórym dziób i szyja się przedłużyły, innym się skróciły: podobnie stało się z resztą ciała.”
Jeden próbował dowieść tego empirycznie i wrzucił pomiędzy trzciny ryby latające. Ryby te jednak były bardzo złośliwe i wolały zdechnąć niż przekształcić się w ptaki czy cokolwiek innego.
Większość naukowców nauczona doświadczeniem nie zniża się do dowodzenia w praktyce swoich genialnych, nowatorskich i wyprzedzających swoje czasy tez, ponieważ po zderzeniu się takiej nowatorskiej itd. tezy z szarą rzeczywistością okazuje się że ta genialna teza jest bujdą na kółkach, i bardzo szybko ląduje, wraz z naukową reputacją autora, na śmietniku.
Gdy natomiast naukowiec nie zniża się do udowodnienia swojej nowatorskiej i genialnej koncepcji, to może się zdarzyć że za życia i po śmierci zażywa swojej zasłużonej sławy, a jego nieudowodnione teorie awansują do rangi niepodważalnych prawd naukowych.
Między innymi z tych właśnie powodów do niepodważalnych prawd naukowych odnoszę się z umiarkowanym nabożeństwem.
Rzecz w tym, że nauka, czy się to przyjmie, czy nie, zakłada filozofię, jako naukę o wyższym stopniu abstrakcji. Przy błędnych założeniach (wnioskach) filozoficznych łatwo o błędy w innych naukach. Dziś w zasadzie nauki przyrodnicze głównie kiszą się w materialiźmie, nominaliźmie (chyba już oficjalnie „gatunek” uważa się za uproszczenie umysłowe, a nie za rzeczywistość, skoro „gatunki przechodzą w gatunki” swobodnie).
Nie jestem filozofem więc się nie będę wypowiadał na temat filozofii, zwłaszcza że moim zdaniem problem współczesnej „nauki” nie bierze się z jakiś zagadnień filozoficznych, tylko z braku chęci poszukiwania prawdy.
Jako że badania naukowe są sponsorowane, naukowcy są zainteresowani uzyskaniem takich wyników badań, jakie odpowiadają sponsorom. Przykładem jest mityczne dziesięć procent homoseksualistów w populacji. Badania były przeprowadzone na zlecenie kogoś komu zależało na udowodnieniu że duży procent ludzi to homoseksualiści.
A prawda? Za prawdę nikt nie płaci, co gorsza za prawdę grożą niejednokrotnie surowe konsekwencje. Na przykład zwolnienie z pracy bądź utrata „naukowego” prestiżu.
Sam brak chęci poszukiwania prawdy jest zagadnieniem filozoficznym, filozofia przeto to poszukiwanie czy miłość mądrości, a ta zakłada stosunek do prawdy. Można chcieć poznać prawdę dla jej samej (jak prawdziwy filozof), a można chcieć posługiwać się prawdą dla korzyści takich czy innych, np. materialnych, jak u sofistów (starożytnych i nowożytnych).
Pana przykład jest znakomity. Ja tu przytoczę badania koni w drodze na Morskie Oko. Gdy organizacja „obrońców praw zwierząt” czy jakoś tam (chyba to była „Viva”) zleciła badania weterynaryjne, żeby sprawdzić, jak tam z tymi końmi, a wyszło, że wszystko w porządku, to organizacja ta zwolniła weterynarza, któremu sama zleciła i opłaciła wykonanie badań. Badania nie zgadzały się z ich wegetariańskimi i „zwierzęcoprawymi” założeniami. I tak dalej, po raz kolejny. Dzięki Bogu w TPN’ie jakiś niegłupi człowiek jeszcze siedzi i nie daje się zastraszyć. Nie wiadomo, jak długo jeszcze, w końcu zwycięży pewnie ideologia, a nie prawda.
In Christo Rege,
Pelagiusz
„Rzecz w tym, że nauka, czy się to przyjmie, czy nie, zakłada filozofię, jako naukę o wyższym stopniu abstrakcji.” Może Pan wytłumaczyć, co miał na myśli w tym zdaniu? Bo, prawdę pisząc, brzmi ono dziwnie.
Szanowny Panie,
Może brzmieć niezrozumiale dla tych, którym obca jest filozofia w ogóle, ale bynajmniej nie brzmi dziwnie. Kiedyś znajomość filozofii była powszechniejsza wśród ludzi wykształconych, dziś tak niestety nie jest, i to celowo zresztą. Mówię tu o Polakach, ponieważ wśród takich Francuzów nieco łatwiej o takiego, który coś tam z filozofii kojarzy.
Nowoczesna klasyfikacja nauk dzieli te ostatnie zasadniczo na humanistyczne i ścisłe. Do humanistycznych zalicza na przykład filozofię, teologię i język polski. Do ścisłych matematykę, fizykę i medycynę, między innymi. Daje to do zrozumienia, że np. filozofia i teologia nie są ścisłe, a tylko jakimś tak „gdybaniem humanistycznym”, ogólnikowym, niepewnym, przynajmniej nie tak pewnym, jak w naukach zwanych ścisłymi. Za ścisłe uważa się nauki, w których stosuje się metodę matematyczną. Ale jest to zupełnie fałszywe spojrzenie na sprawę, wypaczone przez pozytywizm i inne błędy. A ponieważ jest wypaczone przez pozytywizm to właśnie dowodzi, że to filozofia, czy inaczej ogólne pojęcia filozoficzne (epistemologiczne, metafizyczne, etc.) są przed naukami niższymi w porządku poznawczym. Do poznania tematu z korzyścią można się odnieść do historii filozofii oraz pedagogiki.
Ale do rzeczy. Jeśli człowiek uzna, że nie jest w stanie dojść do Boga rozumowo wcale albo tylko uczuciem (agnostycyzm, modernizm), to skonstruuje sobie etykę nie opartą na stabilnym fundamencie obiektywnym, jakim jest Bóg, a tylko na chwiejnym, jakim jest człowiek, przyjemność, korzyść, czy nawet obowiązek (jak „imperatyw moralny” u Kanta). Jest to katastrofalne w skutkach. Pojęcie Boga w etyce jest fundamentalne, a jest ono bardzo abstrakcyjne (oderwane).
Jeśli natomiast dojdzie do wniosku, że poza materią nie ma niczego, albo przynajmniej nie można nic pewnego powiedzieć o duchu, to będzie sobie tworzył koncepcje zgoła materialistyczne. I tak np. sensualizm, pozytywizm czy inne błędne kierunki teoriopoznawcze. Pojęcie rzeczywistości (tu: jako czystej materii) jest tu fundamentalne, a jest ono bardzo abstrakcyjne.
Samo pojęcie abstrakcji jest podstawowym w nauce filozofii. Ludzkie poznanie intelektualne idzie drogą abstrakcji (w przeciwieństwie np. do anielskiego, którego poznanie intelektualne jest intuicyjne, jest poznanie wprost, „widzeniem”, nie jakimś rozumowaniem czy procesem, jak abstrakcja), poprzez odejmowanie z przedmiotu poznania zmysłowego pewnych cech i wznoszenia się tym sposobem do pojęć coraz to bardziej abstrakcyjnych, „oderwanych”.
Abstrahując np. takie a takie cechy poszczególnych ludzi, drogą abstrakcji fizycznej dochodzimy do pojęcia człowieka. Abstrahując, dalej, wszystkie cechy indywidualne a nawet materialne za wyjątkiem ilości dochodzimy, drogą abstrakcji matematycznej, do pojęć takich, jak kąt, linia, punkt, kwadrat. Wreszcie, abstrakcją na najwyższym poziomie, metafizyczną, odrywamy wszystkie cechy indywidualne i zmysłowe i dochodzimy do pojęć najbardziej ogólnych, których nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić (wyobraźnią), ale które jesteśmy w stanie pojąć. I tak na przykład: substancja, jedność, prawda, dobro, relacja, etc.
I tak wezmę na przykład pojęcie „jedności” („unum”). Od pojęcia, jakie sobie człowiek robi z jedności będzie zależało bardzo wiele, na przykład, jak rządzić państwem. Bo będzie lud sobie poddany uznawał albo za jedność niepodzielną (absurd), albo za jedność istotną, albo za jedność przypadłościową (i teraz zależy jaką: naturalną, umowną, etc.). Jeśli za społeczność hierarchiczną, uporządkowaną, naturalną rządził będzie inaczej, niż jeśli uważał będzie lud za twór umowny, który w każdej chwili kto chce będzie mógł opuścić przez „zerwanie umowy społecznej”.
W polityce kluczowe jest pojęcie „dobra”, a dokładniej „dobra wspólnego”. Jeśli to dobro będzie widziane w kategoriach zmysłowych, przyjemności, korzyści materialnych, to wówczas państwo będzie zupełnie inaczej urządzone, niż w przypadku, gdy to dobro wspólne będzie rozpatrywane w świetle pełnego dobra w porządku naturalnym i nadprzyrodzonym wszystkich ludzi wchodzących w skład danej społeczności. A to zakłada pojęcie natury człowieka. Za fałszywym pojęciem natury człowieka idzie fałszywe pojęcie jego dobra jednostkowego, a co za tym idzie, wspólnego.
W poznawaniu przyrody nas otaczającej jest podobnie. Jeśli odrzuci się przyczynowość, a przyjmie za podstawę przypadek (jak u ewolucjonistów), dochodzimy do absurdów, które obala każde niestronnicze spojrzenie na tę rzeczywistość. Oko powstało samo? Życie powstało z materii nieożywionej? Rybie urosła sierść? Śmieszne, ale i katastrofalne w skutkach.
Przeciętny człowiek zazwyczaj nie zastanawia się nad pojęciami bardziej abstrakcyjnymi, ale „działa”, bezrefleksyjnie najczęściej albo myśli tylko powierzchownie, bez głębszego wniknięcia w istotę rzeczy. Dobrze jest, gdy człowiek wychowany został w zdroworozsądkowej rodzinie, społeczności, narodzie, państwie, ponieważ wtedy jako tako idzie żyć z nim i sam nie stanowi zagrożenia dla innych. Gorzej, jak dziś to widać wyraźnie, gdy człowiek topi się w zgniłych pojęciach bo i wnioski jego są błędne, i działanie złe. Coraz mniej ludzi, którzy mają pojęcia w głowie prawidłowe.
Sam Pan chyba przyzna, że jeśli przyjmiemy, że człowiek to lepiej rozwinięta bestia, to inaczej go traktujemy, niż jeśli przyjmiemy, że to istota wprawdzie z ciała złożona, ale też z duszy, której celem jako całości (złożonej z ciała i duszy) jest wieczna szczęśliwość, bo tylko taka jest w stanie zaspokoić jego naturę rozumną? Jeśli zaś człowiek to bydle lepiej rozwinięte (ale czy do końca lepiej? Przecież nie mamy ogona, a ten by się nierzadko przydał!), to na nic mu rozważać o sprawiedliwości czy szczęściu prawdziwym, które tu na ziemi nie są możliwe w stopniu zaspokajającym jego naturę, ale trzeba żyć i używać, za nic mając tych, którzy mu stają na drodze do pełnej michy i ciepłego legowiska na karaibskiej plaży.
Trochę się rozwlekłem, ale mam nadzieję, że wyjaśniłem nieco „dziwnie” brzmiące wyrażenie. W każdym bądź razie poruszył tu Pan bardzo ciekawy temat.
In Christo Rege,
Pelagiusz
Ewolucja opiera się na ciągłych kłamstwach, kości świni, małpy, niedźwiedzia, ewolucjoniści przedstawiają jako kości neandertalczyka.
(Małpa Lucy,”człowiek” pekiński czyli małpa, „człowiek” z Piltdown)
Po zdemaskowaniu kłamstwa, media finansowane przez lichwiarzy temat zamilczają. I tak do następnego kłamstwa.
Tak samo datowanie poszczególnych etapów ewolucji (i skamieniałości) w epoce dziejów Ziemi Ewolucjoniści zmieniają swobodnie. Na lekcjach geografii, biologii uczeni jesteśmy bajek, niezależnie czy rządzi PIS, PO czy SLD.
http://www.kwantowo.pl/2016/09/09/na-harvardzie-sfilmowano-ewolucje/
Nie pisali o tym w artykule? Czyli mają dowód na istnienie ewolucji bez sprawdzenia podstawowej sprawy, czyli czy powstał gen odporności, czy już tam był? Litości…
Bardzo proszę o fachową odpowiedź na pytanie: czy badanie zweryfikowało, że u bakterii podczas badania powstała nowa cecha w postaci odporności na antybiotyk? W artykule nigdzie nie napisano, że zbadano wszystkie bakterie na odporność na antybiotyk.
To co widać w badaniu udowadnia tylko tyle(będzie historyjka, żeby prościej zrozumieć):
Zgromadzono w pustym basenie ludzi nieumiejących pływać od 1,5 do 2,5 metra wzrostu. Dla uproszczenia eksperymentu zakładamy, że ludzie rozmnażają się przez pączkowanie co sekundę, aby nie odmiękła im skóra od zbyt długiego siedzenia w wodzie:P. Powoli napuszczamy wody do basenu Okazuje się że 99% populacji miało poniżej 2 metrów wzrostu i to oni utonęli jako pierwsi. Zostali tylko ludzie powyżej 2 metrów. Jednak w genach tych ludzi są pozostałości po genach niższych przodków i nawet wśród tych 2-metrowców zdarza się niższe potomstwo, które od razu tonie. Dalej część tonie, część przeżywa i w ich genotypie pojawia się coraz więcej genów powyżej wzrostu 2-metrowego. Wody napuściliśmy do 2,40m. I co się okazało? Przeżyli tylko Ci co mieli ok. 2,50m.
A teraz trudne pytanie, czy eksperyment wykazał istnienie ewolucji, czy powstał jakiś nowy gen? Nie, Po prostu przeżywali ludzie, którzy od początku w genotypie mieli geny na wzrost 2,5m.
A teraz się wszyscy podniecają, że ludzie wyewoluowali do 2,5 metra, ale nikt na początku eksperymentu nie zmierzył wzrostu uczestników… No ale sukces, „ewolucja” udowodniona.
Teraz pokrótce zadam pytanie, milion dolarów dla tego który to udowodni: czy na początku eksperymentu badano odporność bakterii na antybiotyk? Nie? Czyli nie ma dowodu na to, że powstał nowy gen – czytaj nie ma dowodu na to, że ewolucja zaistniała. (Bo bez powstania czegoś nowego nie mogłaby zaistnieć jakakolwiek ewolucja).
Możecie minusować, nie obchodzi mnie to. Liczę tylko, że znajdzie się choć jedna osoba, która wykaże błąd w moim wywodzie. A jeśli nie znajdzie się, to minusy tylko potwierdzą, że wasza „wiedza” o ewolucji to tyko rozdmuchane slogany bez żadnych merytorycznych dowodów.
http://www.wykop.pl/link/3348839/kreacjonisci-ich-nienawidza-naukowcy-uchwycili-ewolucje-na-filmie-eng/
Bardzo ciekawe.
Genetyka od początku po dziś dzień zadaje kłam „ewolucji”.
In Christo Rege,
Pelagiusz
Strona kreacjonisty Dr. Kent Hovind
https://2peter3.com/
Współczesne osiągnięcia naukowe w dziedzinie genetyki obalają teorię ewolucji. Stały kod genetyczny i liczba chromosomów blokuje naturalny sposób przechodzenia jednego organizmu w drugi. Mutacje to najczęściej degeneracja ( np. choroba Dawna; różnica tylko jednego chromosomu). Obecnie naukowa teoria to kreacjonizm.
http://www.bibula.com/?p=87515
http://www.creationism.org.pl
http://www.stworzenie.org/
http://www.inteligentny-projekt.pl/pl/
https://www.creationism.org/polish/
https://www.creationism.org/polish/Kent/DrHovindSem3_PL.txt
http://creation.com/polish/
http://www.answersingenesis.org/worldwide/translations/
http://www.drdino.pl