
„Papież” Panów Klucznika i Vincentusa, „Gdzieś jest lecz nie wiadomo gdzie…”
Nie bardzo rozumiem, co się tak niektórym śpieszy z tym obalaniem „Kościoła zaćmionych”, za którym stoi dwóch świeckich kanonistów pod pseudonimami Szymon Klucznik i Vincentus (sic!).
Tak na zdrowy rozsądek – pozwolę sobie rozpocząć niniejszą dywagację – skoro Kościół jest społecznością widzialną, nie duchów czystych, to gdzie jest i co robi ów „Papież” ukryty, wobec nawałnicy zagrożeń dla wiary i moralności dzisiejszego świata? Czyżby jego duszpasterska troska była tak samo niewidzialna, jak on sam? Mało tego, skoro sedewakantyści i lefebryści stanowią takowe zagrożenie, bodajże najbardziej szkodliwe, to dlaczego ów „Papież” nie gromi ze swej stolicy, nie wiem, w Bangladeszu czy na Jamajce, encykliką De perversis erroribus sedevacantistarum… i De illegitimitate lefebvristarum…
Dalej, skoro najpierw przez kilka miesięcy Panowie Klucznik i Vincentus powtarzali wierutną bzdurę (i chyba w nią wierzyli!), jakoby Józef kard. Siri miał być swego czasu papieżem, to czemużby i teraz mieli nas prowadzić na słuszną drogę? Skąd mamy wiedzieć, że kard. Tedeschini z pewnością wiary świętej został papieżem, ustalił nowe reguły wyboru

Fryderyk kard. Tedeschini z Generałem Franco podczas Kongresu Eucharystycznego w Barcelonie, 1952 rok
papieża i dalej cały dwór papieski gdzieś się chowa ukryty? Bowiem konieczność podporządkowania się Papieżowi, która stanowi warunek zbawienia (cf. bulla Bonifacego Unam sanctam), możliwa jest tylko, gdy wiemy, bez najmniejszego cienia wątpliwości, kim on jest. Pouczająca jest tutaj historia Wielkiej Schizmy Zachodniej (o tym w przyszłości w artykule „Święci i papieże”), ponieważ niektórzy święci przez pewien okres czasu trwali w nieświadomości niezawinionej (choćby z powodu wprowadzenia w błąd ludzi przez kardynałów). Nawet gdybyśmy, gwoli argumentu, przypuścili ów absurdalny scenariusz „papieża ukrytego przed światem”, któż może odmówić sedewakantystom nieświadomości niezawinionej? Proszę nas zeń wydobyć czym prędzej, Panowie!
I dalej, jeśli gdzieś ta sukcesja apostolska trwała po 1958 poza murami Watykanu, wiedząc, że Papież nie może być heretykiem czy schizmatykiem, to czy Pan Klucznik lub Pan Vincentus oddadzą życie za ortodoksję dzisiejszego „Papieża na wygnaniu”? Skąd mamy to wiedzieć? Być może odpadł w herezję, połączył się z różokrzyżowcami i teraz sam doprowadził do schizmy prawdziwego „Kościoła na wygnaniu”…
Jednym ze znamiom Kościoła świętego jest widzialność. Odkrycie w 2013 roku konieczności istnienia hierarchii na wygnaniu przez dwóch polskich świeckich amatorów teologii rozbija się o rzeczywistość, która musi weryfikować prawdy wiary (rozum, badający dane, które przedstawiają nam zmysły, i wiara nie mogą się kłócić, mają bowiem jedno i to samo źródło w Bogu – św. Tomasz). Bóg bowiem nie może pozostawiać szczerych katolików, duchownych i świeckich, przez tyle dekad w całkowitej niewiedzy co do żywego głosu Chrystusa na ziemi.
Ponadto, każdy wie, że Kościół jest instytucją hierarchiczną, podzieloną w pierwszym rzędzie na świeckich i duchownych, którzy przechodzą obowiązkową formację, między innymi intelektualną. Od czasów Soboru Trydenckiego formacja ta składa się z kilku lat studiów filozofii, apologetyki, teologii dogmatycznej, moralnej, prawa kościelnego, liturgiki i duchowości. Tak zawsze było i nie podobna, by było inaczej. Dziwne więc, że od 1958 roku po dziś dzień żaden duchowny wykształcony w nauce świętej nie wpadł na teorię Panów Klucznika i Vincentusa. Jest ona niby taka logiczna.
Onegdaj pewien uniwersytecki profesor matematyki, gdy byłem w podstawówce, przedstawił naszej klasie ciekawy problem. Rozpoczął od dwóch matematycznych wartości przedstawionych różnymi symbolami i cyframi. Łączył je znak równości. Następnie po obu stronach równania wykonywał te same operacje matematyczne, jedna po drugiej, aż w końcu doszło do absurdu, bowiem końcowy efekt po obu stronach znaku równania nie był równy. Podobnie rzecz się ma z naszymi kanonistami amatorami, którzy ani łaciny nie znają, ani teologii, ani nawet filozofii, i żonglują niezliczonymi cytatami tak zręcznie, że mogłoby się wydawać, że wiedzę mają wlaną przez niewidzialnego „Papieża”. Jednakże przeczy jej świadectwo zdrowego rozsądku.
Tyle na razie, jeśli chodzi o najzwyczajnieszy rozsądek.
Pomimo tych oczywistych spostrzeżeń, teoria stworzona ponad rok temu, owita w niezrozumiane cytaty, którymi posługują się świeccy kanoniści, o dziwo powoduje niepokój pewnych osób, których liczbę trudno oszacować.
Już raz coś w temacie napisałem w artykule „Największy dowód przeciwko sedewakantyzmowi ‘Kościoła teoretycznego’”, więc kto do tej pory nic nie zrozumiał (i nie dziwię się!), może tam zasięgnąć więcej informacji. Napomknę tylko, iż kolejny, dłuższy artykuł sprzed roku jeszcze nie ujrzał światła dziennego. Po prostu brak czasu na wszystko, zwłaszcza na takie sprawy. Ale skoro kilka osób przynagla, to pozwolę sobie odnieść się do jednej czy drugiej kwestii świeższej lub bardziej palącej.
W artykule „Epikeia po raz ostatni” teologowie amatorzy zwracają uwagę na to, że epikeia nie może się stosować do przepisów prawa kościelnego, bowiem te ostatnie nie mogą nigdy być „nieużyteczne, niebezpieczne, szkodliwe, prowadzące do zabobonu i do materializmu”, etc. Wszystko jest, rzecz jasna, opatrzone cytatami z dawnych teologów i świętych, lecz mamy tu wybrakowane rozumowanie sprowadzające się do sofizmatu.
Po pierwsze, istnieje takie podstawowe rozróżnienie w filozofii, gdy mowa o orzekaniu, na per se/in se i per accidens/secundum quid. Coś na przykład może być dobre per se (samo w sobie), ale złe secundum quid (ze względu na coś innego, na przykład jakąś przypadłość). Albo słuszne per se, ale niesłuszne secundum quid. Pierwszy błąd ignorantów od „Kościoła zaćmionego” polega na braku rozpoznania tego rozróżnienia. Jasno to wynika z przytoczonego przez nich tekstu św. Tomasza z Akwinu, zresztą mistrza rozróżnień:
Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, II-II, q. CXX
Niekiedy jednak [prawo] jest szkodliwe, np. gdy wariat żąda oddania miecza, który dał do przechowania, gdyż chce walczyć przeciw własnej Ojczyźnie. W takich więc wypadkach spełnienie przepisów prawa byłoby złe. Natomiast pomijające literę prawa, ale zgodne z duchem sprawiedliwości i pożytkiem ogółu postępowanie jest w takich wypadkach dobre. Otóż takie właśnie postępowanie jest zadaniem cnoty epikei, czyli nadprawności.
Otóż, oddanie własności cudzej, gdy się tego domaga, jest in se rzeczą słuszną i sprawiedliwą. Gdy jednak okoliczności za tym przemawiają, niekiedy można, a niekiedy należy, wstrzymać się od wykonania tego, czego wymaga w takiej sytuacji słuszność czy sprawiedliwość prawa, aby zachować słuszność czy sprawiedliwość, której wymaga sytuacja nieprzewidziana przez prawo. Necessitas caret lege, jak głosi starożytna zasada prawna.
Przechodząc na grunt prawa kościelnego, nie może ono być per se szkodliwe, niewykonalne, etc., bowiem Najwyższy Prawodawca Kościoła, który albo sam bezpośrednio wydaje prawa, albo którego autorytet stanowi zasadę wszystkich powszechnych praw Kościola, jest żywym głosem Chrystusa na ziemi. Logiczną konsewekcją w przypadku hierarchii Novus Ordo jest wobec tego brak u niej autorytetu Chrystusowego, bowiem zarówno jej przepisy administracyjne jak i liturgiczne są w jawnej sprzeczności z wiarą świętą katolicką. Postawa wszystkich, którzy widzą obecnie w Bergoglio Wikariusza Chrystusa na ziemi, a odrzucają przez niego ustalone czy sankcjonowane prawa (Novus Ordo, Kodeks Prawa Kanonicznego, kanonizacje heretyków, etc.), jest po prostu schizmatycka i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Inaczej rzecz się ma, gdy mowa o tych, którzy zgodnie z wiarą katolicką rozpoznali fakt wakatu Stolicy Apostolskiej najpóźniej od 1965 roku. Jest to fakt na wiele sposobów i od wielu lat wykazywany przez najwybitniejszych duchownych, ale i zwykłych świeckich.
Dramatycznie zmienia to postać rzeczy, gdy mówimy o możliwości zachowania każdej litery prawa kościelnego w obecnych okolicznościach. Z racji braku Najwyższego Prawodawcy (proszę go wskazać, Panowie!), nie ma możliwości odniesienia się do jego autorytetu w przypadku wątpliwości i roztropność wymaga niekiedy zastosowania epikei. Innymi słowy, per accidens, ze względu na daną okoliczność, takie czy inne prawo może być co najmniej niewykonalne, a nawet na dłuższą metę szkodliwe (ale niekoniecznie). Katolicy dziś nie twierdzą, że prawo kościelne jest złe czy „nieużyteczne, niebezpieczne, szkodliwe, prowadzące do zabobonu i do materializmu”, wbrew temu, co Panowie Klucznik i Vincentus nam imputują. Po prostu pewne konkretne przepisy nie są wykonalne w niektórych konkretnych okolicznościach i w gestii kompetentnych duchownych jest stosowanie wobec nich epikei.
Szczytem hierarchii Kościoła, jedyną osobą, która stoi ponad prawem kościelnym, bowiem moc tego ostatniego opiera się na autorytecie tejże osoby, jest Papież. Jak dotąd Panowie Klucznik i Vincentus nie wykazali, kto nim jest, tylko dowodzą rzeczy, której się nie dowodzi, a pokazuje. Znany zapewne wszystkim aksjomat contra factum non est argumentum zaświadcza o prawdzie, że fakty nie stanowią przedmiotu dowodu czyli rozumowania, a oglądu bezpośredniego (intelektualnego lub zmysłowego). Całe zawiłe równanie dwóch wspomnianych kanonistów amatorów opiera się na domniemanym fakcie istniejącego gdzieś „papieża”, którego nie są w stanie wskazać, a którego tylko apriorycznie dowodzą, i dlatego prowadzi do absurdu.
Jeszcze jedno o stosowaniu epikei do prawa kościelnego.Wnioskiem końcowym omawianego tu sofizmatu jest twierdzenie: „Wobec dyscypliny Kościoła nie można stosować epikei”. Przytaczałem już w poprzednim artykule słowa Pana Klucznika, który mówił o x. Riley, ale nie jest to jedyny przedsoborowy katolicki teolog, który rozważał stosowanie cnoty epikei do spraw kościelnych. Skoro „wobec dyscypliny Kościoła nie można stosować epikei”, to dlaczego teologowie w ogóle rozważali tę cnotę???
Od lat sześćdziesiątych wielu duchownych główkowało nad tym, jak w ogóle mogło do tego dojść, że wyczerpującej wszelkie znaki prawowitości władzy kościelnej, włącznie z najwyższą, należy stawiać opór. Choć sytuacja ta nie została, o ile wiadomo, przewidziana przez Najwyższego Prawodawcę Kościoła (osobiście uważam, że z tego też powodu tajemnica z La Salette poszła swego czasu na Index), jednak niejeden teolog ją rozważał jeszcze przed soborem. Pisali tu o niedoskonałym soborze złożonym ze wszystkich biskupów świata, duchownych rzymskich, etc. (e.g. kard. Billot).
A jednak się stało, bowiem contra factum non est argumentum. Sobór Watykański II z jego wszystkimi skutkami jest rzeczywistością, z którą do dziś świat się boryka albo którą się cieszy. Gdy więc należało już skonfrontować ów problem realnie istniejący z jakimś konkretnym działaniem, niektórzy osiągnęli w swych wnioskach pewność teologiczną i konsekwencję w działaniu (x. Saenz y Arriaga, O. Guerard des Lauriers et alii), inni wahając się, nie mogli zdobyć się na jednolite działanie (abp. Lefebvre et alii).
Nasz „Kościół zaćmiony(ch)” z pewnością myśli, że odkrył Amerykę. W swoim uporze ci dyletanci odrzucają dorobek kilku dekad pracy duchownych i świeckich nad odbudową, albo przynajmniej zachowaniem, Kościoła ze wszystkimi jego cechami istotnymi i przypadłościowymi, które istniały przed Soborem Watykańskim II. Postulują a priori istnienie niewidzialnej hierarchii, która jest o tyle wygodna, o ile nie jest znana nikomu. „Gdzieś jest, lecz nie wiadomo, gdzie…” Dziwne zatem, że ktokolwiek jest w stanie traktować ich wywody poważnie. Doprawdy, delirium maximum.
Bądź, co bądź, nie będą to słowa ostatnie w temacie epikei. Z pewnością.*
Pelagiusz z Asturii
* Artykuł ten zacząłem pisać i gotowe miałem zakończenie, a tu (wiedziałem!), Panowie „jeszcze raz o epikei”. Ileż to będzie jeszcze „największych dowodów” przeciwko sedewakantyzmowi, lefebrystom i „ostatnich razy” o epikei? Ja sam obiecuję, że dokończę wspomniany już kilkakrotnie artykuł ze stycznia 2014 roku i więcej tematu nie będę poruszał nigdy. Niech sobie organizują wspólne seanse żalu doskonałego. Katolicy mają swoich widzialnych kapłanów i biskupów działających dla zbawienia dusz na całym świecie.
Zastosowanie epikei przy papieżu „niewidzialnym” jest jak najbardziej słuszne, ponieważ do niewidzialnego nie można się odwołać, tzn. nie można do niego dotrzeć – i to wystarczy, żeby móc zastosować epikeę. Zresztą – dubius papa, nullus papa. Ta teoria jest po prostu biedna.
Poza tym, stosowanie praw dyscyplinarnych ma służyć zbawieniu dusz, toteż nawet przy założeniu papieża niewidzialnego i tak należałoby postępować, jak przy sede vacante, dopóki taki papież nie ujawniłby się. Następnie, jak zauważył Pan Pelagiusz, epikea nie narusza słuszności samych przepisów kościelnych, ale ich zastosowanie w niebywałej sytuacji. Cały czas stoję na stanowisku, że zanim się ktoś zabierze za wymyślanie teorii, powinien wpierw posiąść umiejętność czytania ze zrozumieniem.
Wreszcie, w całej historii Kościoła wiele było czasów sede vacante, najdłuższy trwał 3 lata, zasadniczo wtedy też musiałby być jakiś teoretyczny papież, do czasu wybrania papieża praktycznego. To się nazywa w logice tworzenie bytów niekoniecznych przy konstruowaniu teorii (taki sobie ubogi szkotyzm), czyli podpada pod brzytwę Ockhama. Bajki o ufoludkach są bardziej wiarygodne.
Odnoszę wrażenie, że oliwy do ognia mogła, niestety, dolać strona novusordowatch.com, gdzie jakiś czas temu były publikowane „rewelacje” na temat białego dymu, który następnie przeszedł w czarny, podczas konklawe 1958 r. (pośredni dowód na ważny wybór kard. Siriego, który następnie, jakoby pod groźbami masonów, nie przyjął go, przez co potem wybrano Roncalliego). Pomimo tego witryna zdaje się być w pełni sedecka, zatem było to dość dziwne…
A panów autorów konkurencyjnego bloga „integralnokatolickiego” z pewnością cechuje iście szatańska przewrotność, dlatego trzeba wszystkich bezwzględnie ostrzegać przed tymi ludźmi. Ich stanowisko, jedynie z pozoru katolickie, może wielu nieutwierdzonych wprowadzić w błąd i doprowadzić do odrzucenia środków koniecznych do zbawienia, jakimi są sakramenty Kościoła.
Szanowny Panie,
O ile wiem, Panowie zaćmieni znali historię kard. Siriego już wcześniej. Zresztą, któż jej nie zna. Posiada wszelkie znamiona prawdopodobieństwa. Niemniej jednak z pewnością teoria Siriego jako Papieża miała większy wpływ na teorię „Kościoła na wygnaniu”, niż zdrowy rozsądek czy katechizm. A że teoria Siriego legła w gruzach (co prawda, po kilku miesiącach), należało dopracować uprzednio obmyśloną tezę „Kościoła na wygnaniu”.
Ale ci Panowie potrzebowali kilku miesięcy, aby pojąć, że kard. Siri złożył hołd heretykom i odprawiał heretycką „Mszę”, więc Papieżem mógł być takim samym, jak Montini.
A strona NovusOrdoWatch jest w najwyższym stopniu godna polecenia.
In Christo Rege,
Pelagiusz
Niech
c = a + b.
Po dodaniu do obu stron 2a+2b-2c, otrzymujemy:
2a + 2b – c = 3a + 3b – 2c.
Dodajemy następnie 2a+2b-3c, dostając:
2a+2b-c + 2a+2b-3c = 5a + 5b – 5c,
czyli, inaczej pisząc:
2a+2b-2c + 2a+2b-2c = 5a + 5b – 5c,
co, po wyciągnięciu przed nawias, daje:
2(a+b-c) + 2(a+b-c) = 5(a+b-c).
Ostatecznie, po uproszczeniu, okazuje się, że:
2 + 2 = 5.
Świetne, to było coś w tym stylu. Dziękuję Panu za ilustrację. Wywody Panów od „Kościoła zaćmionych” są analogiczne. Niby wszystkie etapy prawdziwe, ale wnioski rozbijają się o rzeczywistość.
In Christo Rege,
Pelagiusz
Od 1958r. Kościół nie ma Papieża -to efekt długofalowej pracy śmiertelnych wrogów Kościoła przepowiedziany w słynnych ,, Protokołach”. Nie jest to stan normalny i w wiadomym sobie czasie Bóg przywróci naszą rzeczywistość do upragnionej normalności. Kościół jest ze swej natury hierarchiczny i w dzisiejszej rzeczywistości duchowni sedewakantystyczni (zwłaszcza biskupi) mają dla katolików wiążący autorytet w tej sprawie-jest on tym większy że obecnie nie mamy prawdziwego następcy św. Piotra-dlatego tym bardziej musimy ufać prawdziwym następcom Apostołów i prosić Boga by z ich grona wyszedł parwdziwy następca Piusa XII który potępi wszelki bandytyzm zaistniały po śmierci czcigodnego Piusa -dokumanty Vaticanum II , mszały Novus Ordo i wszelkie ekumenistyczne śmieci należy spalić publicznie na placu św. Piotra razem z masońskimi fartuszkami i kielniami. Wyżej wspomniani ,,kanoniści” silą się na oryginalność bo ich osobowość potrzebuje uznania jako autorytetu-autorytet jednak bierze się zawsze z góry i nikt nie powinien po niego sięgać bez powołania -tym panom jest potrzebny dobry psychiatra bo studiowanie pism św. Tomasza i pozostałej klasyki jest dla ich głów zbyt mocnym obciążeniem na skołataną psychikę-sianie jeszcze większego zamętu w dzisiejszych czasach jest zwykłym diabelstwem.
To chyba teorie wyssane wprost z „Pierścienia Rybaka” Raspaille’a
Tworzenie paradoksów zajmowało również starożytnych. Podstawowym ich błędem było jednak stosowanie nierównej miary, albo zmienianie miary w toku rozumowania. Generalnie tzw. paradoksy są to sofizmaty ubrane w formę matematyczną (geometryczną). W błędnym sylogizmie (sofizmacie), nawet jeśli jest całkowicie poprawny, da się znaleźć przynajmniej niezgodność z rzeczywistością. W matematyce jest trudniej, ponieważ rzeczywistość zastępują symbole, które nie muszą się odnosić do rzeczywistości (fizycznej). Dlatego tzw. logika matematyczna nie jest w stanie rozwiązać wielu paradoksów. Sztandarowym przykładem jest tu Leibniz, wielki twórca właśnie logiki matematycznej i intelektualizmu etycznego, który przeczył takiej oczywistości, że człowiek może chcieć swojego własnego chcenia. Tak więc, wracając do Panów Kanonistów, logika matematyczna daje możliwość tworzenia takich paradoksów, ale możliwość ich rozwiązania daje tylko logika formalna (scholastyka).
Jak błędny sofizmat może być całkowicie poprawny? Toż to sprzeczność!
Proszę uważać; z fałszywych założeń można wyprowadzić cokolwiek. Dobitnie to pokazują elukubracje zaćmionych kanonistów i matematyków. W obydwu przypadkach w rozumowaniu jest ukryty trywialny błąd.
Paradoksy są doskonałe do ćwiczeń w znajdywaniu błędnych założeń, a tym samy do lepszego poznania rzeczywistości, e.g. mój paradoks o strzale doskonale obala Demokryt, wskazując, że materia nie jest nieskończenie podzielna.
Szanowny Panie,
Pan Organista mówi o dwóch aspektach rozumowania.
Logika materialna zajmuje się prawdziwością sądów, które mogą być pod tym względem fałszywe (vel „błędne”).
Logika formalna zajmuje się poprawnością sądów, które pod tym względem mogą być niepoprawne.
Innymi słowy, błędny sylogizm/sąd/rozumowanie może być poprawny formalnie.
In Christo Rege,
Pelagiusz
Sylogizm znaczy wniosek; poprawny znaczy «zgodny z faktami lub prawami logiki», a błędny, znaczy po prostu «zawierający błąd», który, z kolei, oznacza:
1. «niezgodność z obowiązującymi regułami pisania, liczenia, wymowy itp.»
2. «niewłaściwe posunięcie»
3. «fałszywe mniemanie o czymś»,
a fałszywy znaczy «niezgodny z prawdą».
Jak widać, „błędny” i „fałszywy” mają różne znaczenie, więc nie należy ich łączyć słowem „vel”. Dlatego powinni Panowie pisać „fałszywy sylogizm może być poprawny”, a nie „błędny”. To jest ścisłe. Dodawanie przymiotników („całkowicie”, itp.) tylko zaciemnia obraz sugerując spełnienie obu przesłanek znaczeniowych w języku polskim, prowadząc do sprzeczności. I przed tym ostrzegałem.
Szanowny Panie,
Nie wiem, na jakiej filozofii czy wiedzy opiera się Pan.
W filozofii klasycznej, jedynej zgodnej z rzeczywistością, czy w ogóle w klasycznej szkole filozoficznej, gdy mowa o logice, dzieli się ją tak, jak podałem wyżej:
Logika materialna (większa) zajmuje się prawdziwością sądów, które mogą być pod tym względem fałszywe (vel „błędne” – błędne ująłem tu celowo w cudzysłów, bowiem nie jest to precyzyjne w tym znaczeniu, ale gdzieś przez kogoś wyżej zostało użyte w ten sposób). Prawdziwość sądów zależy od ich zgodności z rzeczywistością, dotyczy materii sądów (bierze pod uwagę sądy ex materia).
Logika formalna (mniejsza) zajmuje się poprawnością sądów, które pod tym względem mogą być zgodne z zasadami rozumowania czyli poprawne, lub z nimi niezgodne, czyli niepoprawne. Analizuje sądy ex forma.
Różne nowoczesne systemy logiki, zdaje się, wszystko pomieszały. I jeszcze jedno, sylogizm nie oznacza wniosek. Sylogizm (syllogismus) to inaczej rozumowanie (ratiocinatio), argument (argumentum w jednym ze znaczeń słowa, ścisłym), sąd (iudicium). Wniosek to tylko część rozumowania, ta ostatnia, poprzedzona dwoma przesłankami (mniejszą i większą), innymi słowy konkluzja.
A tak, dla koneserów, definicje dotyczące wyżej wskazanego podziału logiki na materialną i formalną:
Logica materialis ratiocinium in principia sua materialia resolvit ostendendo, qualis debeat esse materia, ut habeatur conclusio vera et certa.
Logica formalis resolvit ratiocinium in principia sua formalia explicando et probando regulas quibus ratio nostra dirigenda est ut actus eius sint recti. (za: Gardeil, Initiation à la philosophie)
In Christo Rege,
Pelagiusz
Sylogizm polega na połączeniu tezy z wnioskiem za pomocą terminu średniego, czyli trzeciego zdania „środkowego”, oczywiście według ścisłych reguł logicznych. Mówiąc przenośnie, termin średni działa jak katalizator w chemii, który wiąże dwa pierwiastki, sam nie biorąc udziału w reakcji. Termin średni bierze udział w reakcji, ale po związaniu tezy z wnioskiem, można termin średni opuścić.
Nie dyskutuję z podziałem logiki, tylko zwracam uwagę, by używać pojęć ścisłych.
Sylogizm został użyty przez Pana Papierowego Organistę w dwóch znaczeniach, w jednym zdaniu – tym, do którego się odniosłem, a które – jak wynika z dyskusji – miało znaczyć:
Po prostu.
Sylogizm jest narzędziem, tak jak logika w ogóle. Narzędzie można zastosować zgodnie z przeznaczeniem, albo niezgodnie – ale mimo tego – skutecznie. Cechą charakterystyczną sylogizmu jest termin średni (zdanie – sąd pośredni), który łączy tezę z wnioskiem. A czy ten sylogizm jest poprawnie zbudowany, czy jest prawdziwy itp, to już inna sprawa. Tym zajmuje się logika materialna (dialektyka) i logika formalna (krytyka).
W odpowiedzi panu Zenonowi podam przykłady różnych sylogizmów (rozumowań) ze względu na ich poprawność i prawdziwość. Z ks Fr. Kautnego propedeutyka filozoficzna str. 14 dostępne ksero na stronie ultramontes
1) Występek jest godny nagany
Cnota jest występkiem
Więc cnota jest godna nagany
Sylogizm jest całkowicie poprawny, wniosek jest wyprowadzony prawidłowo. Ale ponieważ zdanie „cnota jest występkiem” jest nieprawdziwe, toteż wniosek też jest nieprawdziwy
2) Umiejętność przynosi zaszczyt
Dobroczynność nie jest umiejętnością
Więc dobroczynność przynosi zaszczyt
Sylogizm jest niepoprawny (sprzeczny – termin średni fałszywy), ale wniosek prawdziwy.
3) Cnota jest godna pochwały
Cierpliwość jest cnotą
Więc cierpliwość jest godna pochwały
Sylogizm jest prawidłowy i prawdziwy zarazem
Otóż w matematyce gdyby podstawić zamiast tych pojęć (cnota, występek, dobroczynność itp.) symbole matematyczne, trudno jest dowieść sprzeczności między nimi. Jeżeli cnotę oznaczymy jako c, a występek jako w, to w tym pierwszym zdaniu musielibyśmy napisać „matematycznie”, że c należy do zbioru w. W matematyce nie da się tutaj udowodnić, że c nie może należeć do zbioru w. Natomiast w logice formalnej – scholastycznej ta przesłanka mniejsza jest sprzeczna intuicyjnie (aksjologicznie)
Podobnie w pozostałych zdaniach – podstawiając abstrakcyjne symbole, nie odnoszące się do rzeczywistości, można przeprowadzać na nich rożne poprawne działania, tyle, że dla filozofa- realisty, czyli scholastyka – nic z tego nie wynika.
W opisanym przez Pana paradoksie, obalonym przez Demokryta, błąd polega na przyjęciu fałszywego założenia, że materia jest nieskończenie podzielna. Ale to obalenie jest fizyczne, to znaczy, że zakłada, iż w świecie nie można materii dzielić w nieskończoność. W matematyce założenie takie, lub odwrotne – jest całkowicie dopuszczalne, w świecie rzeczywistym – nie.
Panie Kochany!
Przecież c jest całkowite, a w niewymierne! Ergo da się prosto dowieść, że c nie należy do w.
Nie ma Pan pojęcia o matematyce. Abstrakcyjne symbole nie mają żadnego związku z rzeczywistością (dlatego błądzi Pan pisząc, że w matematyce można założyć podzielność, lub nie, materii; materią zajmuje się fizyka), ale to nie znaczy, że nie posiadają swojego znaczenia.
W świecie rzeczywistym dopuszczalne są różne hipotezy dopóki się ich nie obali, więc na gruncie fizyki, też nie ma Pan racji.
Natomiast mój paradoks o strzale jest zarówno niepoprawny (suma nieskończonej liczby odcinków może być jak najbardziej skończona, więc wnioskowanie jest błędne), jak i fałszywy.
Proszę nie pisać o matematyce, jeśli nie potrafi Pan znaleźć błędu w dowodzie matematyka zaćmionego i pokazać, że c nie należy do w. Oba „problemy” to elementarz matematyki.
Napisałem – przesłanka mniejsza, powinno – być termin średni (cnota jest występkiem).
Szanowny Panie Zenonie
Faktycznie skróciłem swoje objaśnienia i dlatego wydają się nieścisłe. Nigdy nie twierdziłem, że jestem matematykiem, a tym bardziej dobrym. Zresztą w tym ostatnim komentarzu sam przyznaje Pan mi rację w tym, że matematyka i jej symbole nie mają związku z rzeczywistością. A filozofia scholastyczna musi. Nie błądzę pisząc, że w matematyce można założyć podzielność itp, ponieważ sam Pan pisze, że w tej nauce nie odnosimy się do rzeczywistości. Fizyka posługuje się działaniami matematycznymi we wszelkich obliczeniach i dlatego owe paradoksy obala fizyka (rzeczywistość), tak właśnie poprzednio napisałem. Czyli, żeby obalić te paradoksy, wyrażone matematycznie, trzeba odejść od matematyki i wrócić do rzeczywistości.
Hipotezy są, owszem dopuszczalne. Ale na polu nauki, a więc fizyki też, mówimy o hipotezie naukowej, a nie jakiejś prywatnej mniemanologii. A więc hipoteza w zakresie fizyki musi być zgodna z rzeczywistością, inaczej nie można nazwać jej naukową. Tutaj mi Pan znów niesłusznie wytknął błąd.
Przechodząc do sylogizmów: sylogizm drugi jest niepoprawny, dlatego, że jeśli zdanie twierdzące oznaczymy jako plus, a zdanie przeczące jako minus, to we wniosku powinno być zdanie przeczące (plus i minus daje minus). Ale wniosek ten, niepoprawny jest jednak zgodny z rzeczywistością – to znaczy: mówi prawdę, bo dobroczynność faktycznie przynosi zaszczyt.
Co do zbioru c i w. Znowu – pisałem skrótowo, nie chciałem pisać długiej epistoły. Oczywiście sama budowa zdania zakłada, że c należy do w. Dlaczego? Ponieważ mowa ludzka jest odbiciem myśli, a myśl jest logiczna. Otóż: cnota to podmiot, występek to orzeczenie. W logice podmiot musi zawierać się w orzeczeniu, inaczej nie da się orzekać logicznie. Czyli podmiot, żeby był zgodny z orzeczeniem, musi się zawierać w orzeczeniu, dlatego właśnie c musi zawierać się w w. Nie rozumiem skąd to założenie, że cnota jest pojęciem całkowitym, a występek niewymiernym. W logice formalnej ważne jest, które pojęcie jest częścią którego i pod jakim względem. Ale tutaj chodzi o to, że cnota jest grzechem (występkiem). Prawda jest taka, że przeciwieństwo cnoty – czyli wada jest grzechem. Czyny cnotliwe zawierają się w zbiorze czynów występnych (zdanie jest logicznie poprawne, ale niezgodne z rzeczywistością).
Podam przykład, który pokaże jasno, że nie można zamieniać podmiotu z orzeczeniem:
Piotr jest człowiekiem (P należy do zbioru c, czyli należy do gatunku ludzkiego)
Człowiek jest Piotrem ( c należy do P – domyślnie każdy człowiek jest Piotrem – to oczywisty nonsens). Jednostka należy do gatunku, nigdy odwrotnie. To właśnie ustala nam zdanie.
Nie wolno zamieniać podmiotu z orzeczeniem. Wywód logiczny prowadzi nas (wywodzi właśnie) od pojęcia poszczególnego do coraz bardziej ogólnego, a więc każde następne pojęcie musi być coraz bardziej ogólne, albo przynajmniej równoważne, tożsame (wtedy mamy tautologię). Na tym właśnie polega dowodzenie ścisłe w logice. Tak więc wbrew pozorom, można być dobrym logikiem, nie będąc genialnym matematykiem. Mam nadzieję, że odparowałem zarzuty i zrobiłem to w sposób jasny (aczkolwiek przydługi).
Nadzieja okazała się płonna; dalej dyskutuje Pan sam ze sobą.
Kończę rzucanie grochu o ścianę, żeby odpryski nie zaśmiecały poważnego bloga.
To już sam nie wiem, specjalnie pisałem długo, z powtórzeniami i dokładnymi uściśleniami, żeby każdy mógł zrozumieć, nawet niewprawny. Z Pana odpowiedzi wnoszę, że po którymś zdaniu zawiesił się Pan w śledzeniu rozumowania i przeskoczył do ostatniego zdania. Zachęcam do ponownego przeczytania, a w ogóle i przede wszystkim do uczenia się logiki (zamiast matematyki). Świat dogmatów, definicji, orzeczeń Kościoła, kanony prawa stają się wtedy zrozumiałe i jasne, mimo pozornej zawiłości. Pozostaję z poważaniem.
Jeżeli można… Jakiś czas temu pewien osobnik będący prawdopodobnie pod wpływem „katolików integralnych” w związku z zamieszczony przeze mnie postem „Kościół katolicki i jurysdykcja” bp Marka A. Pivarunasa napisał: „Nie można stosować epikeji, gdy idzie o prawo Boże naturalne lub pozytywne, oraz o prawa ludzkie irritantes (c. 2205) – x. Grabowski – Prawo Kanoniczne wedlug nowego kodeksu, Lwów 1927.
LEGES IRRITANTES – prawa zawierające postanowienia, wedle których orzeka się nieważność pewnej czynności – x. Jougan – SŁOWNIK kościelny łacińsko-polski, Gniezno 1948, s. 331.
LEGES IRRITANTES to po angielsku “invalidating laws”.
Przepisy jurysdykcyjne (do jakich zalicza zakaz konsekracji biskupich bez zleceń Stolicy Apostolskiej) to właśnie LEGES IRRITANTES. Pisze o tym wielu autorów, np. ks. Miaśkiewicz w książce SUPPLIED JURISDICTION ACCORDING TO CANON 209:
“The important point to bear in mind is that jurisdiction, in the sense that was carefully designated in the preliminary notions, is a juridical factor and that jurisdictional laws are at least equivalently invalidating or incapacitating laws”.
Sedewakantyści nie dosyć, że stosują epikeię do przepisów jurysdykcyjnych (czego nie mogą robić) to jeszcze wypisują brednie, że mają na tej podstawie uzupełnioną jurysdykcję.”
Czy Szanowny Pan Pelagiusz zechciałby się odnieść do powyższego? Pozdrawiam.
Szanowny Panie,
Może kiedyś. Już pisałem gdzieś, że artykuł cały prawie sporządziłem jakiś rok temu, ale szczerze nie chce mi się z tymi umysłowymi prostaczkami dyskutować.
Coś jednak jeszcze napiszę, jak zapowiedziałem, ale będzie to ostatnie słowo na temat „Kościoła zaćmionych”.
In Christo Rege,
Pelagiusz
„Sedewakantyści nie dosyć, że stosują epikeę do przepisów jurysdykcyjnych (czego nie mogą robić) to jeszcze wypisują brednie, że mają na tej podstawie uzupełnioną jurysdykcję”
To zdanie to typowe dla pewnej mentalności odwracanie kota ogonem, czyli nasza stara znajoma -sofistyka. Zdanie podane w nawiasie jest domyślnym błędnym założeniem, założeniem wprost sprzecznym z epikeą. Epikea bowiem to nad-prawność (wg Arystotelesa i św. Tomasza), czyli coś, co stoi ponad przepisami. Moraliści nie zastanawiali się więc, CZY epikeę można stosować, ale zastanawiali się KIEDY można ją zastosować. Tak więc domyślnie epikeę jak najbardziej można, w specyficznych wypadkach nawet KONIECZNIE NALEŻY zastosować. Trzeba bowiem mieć na uwadze, że stosując epikeę odnosimy się do intencji prawodawcy z pominięciem przepisu (ale nigdy z pominięciem intencji). Zresztą niektóre przypadki epikei, ponieważ są dosyć częste, są wpisane do przepisów, dlatego pozornie tracą walor nadprawności.
Ale przecież nadzwyczajne szafarstwo, dajmy na to spowiedzi u schizmatyka in articulo mortis, to właśnie wpisana cnota epikei, która działa tu jako przepis. Przecież schizmatyk mający ważne święcenia (np. prawosławny) różni się od katolickiego księdza tylko jurysdykcją. Skoro więc może spowiadać in articulo mortis, to znaczy, że na ten moment otrzymuje jurysdykcję nadzwyczajną, działającą tylko w pojedynczym przypadku i na dany czas (czas spowiedzi). Ta jurysdykcja nie jest dana od jakiegoś biskupa, tylko wprost od Pana Jezusa. Działa to na podobieństwo działania sakramentu – niewidzialna łaska daje widzialne skutki. To właśnie jest Ecclesia supplet, czyli Kościół uzupełnia, przy czym Kościół w tym przypadku oznacza po prostu Chrystusa bez widzialnych pośredników. Podobnie jest z chrztem in articulo mortis. Szafarz nadzwyczajny nie chrzci bez jurysdykcji, ale otrzymuje jurysdykcję na czas tego chrztu. Kiedy w pobliżu jest kapłan i można ochrzcić normalnie, a zwykły człowiek to wie i może przynieść dziecko do chrztu – wtedy nie otrzymuje tej jurysdykcji (nadzwyczajnej), skoro w pobliżu jest kapłan z jurysdykcją (zwyczajną). Z tego wynika, że fakty (sakramenty) są ważniejsze od jurysdykcji, zwłaszcza te konieczne dla zbawienia.
Co do leges irritantes, to nawet sama nazwa tych praw (przepisów) wskazuje, że mają orzekać o ważności czynności pojedynczej. Czyli np. rozpatrując nieważność sakramentu (pojedynczego) małżeństwa, trzeba cały proces uruchamiać dla każdego przypadku, żeby sprawdzić, czy ryt został spełniony (czyli warunki sakramentu również). Albo – jeśli na przykład kapłan nasadził masę błędów przy odprawianiu mszy, to trzeba rozpatrzyć, czy ta msza jest ważna. I wtedy z pomocą przychodzą leges irritantes, czyli taka „sztanca” prawna według której się orzeka. Jeśli okazała się nieważna to trzeba mszę powtórzyć i powtórzyć intencję szczegółową, z którą miała być odprawiana. Czyli trzeba zrobić restytucję mszy. I to do tego i tym podobnych rzeczy służą leges irritantes, nie ma to nic wspólnego z epikeą. Co ma piernik do wiatraka.
Tak więc to, co napisał bp Pivarunas, odnosi się do tego, że taką nieważnie (błędnie) odprawioną mszę nie można uczynić ważną, stosując cnotę epikei. Tylko tyle i aż tyle.
Szanowny Panie,
Niech Pan teraz uważa, żeby zaćmieni nie poczynili jakiejś refutacji Pańskiego komentarza na swojej stronie. Sam się Pan wystawił…
In Christo Rege,
Pelagiusz
Dziękuję za radę, będę uważał. Praemonitus – praemunitus. Może przetrwam.