Bardzo ciekawy dokument historyczny dotyczący epoki, która stanowiła przygotowanie bliskie do otwartej rewolucji w Kościele.
Pelagiusz
List P. Wincklera do O. Guerard
Mój Czcigodny Ojcze,
Poprosił mnie Ojciec, bym utrwalił na piśmie kilka wspomnień z Rzymu sprzed trzydziestu laty.
Wojenne losy zaprowadziły mnie do Włoch po różnych dobrych i złych przygodach, wśród których kilka aresztowań przez Niemców, zwłaszcza po artykule w gazecie, opublikowanym w 1942, który określał mnie jako Żyda. I tak to katolik, najpierw postawiony w krytycznej sytuacji, potem pośród wszelkiego rodzaju wygód i zaszczytów, gdy koło [fortuny] w końcu się obróciło. Jeśli chodzi o mnie, zaczęło się ono kręcić w radości duchowej, aż do dnia, kiedy źle się zakręciło.
Ciesząc się ogromnym przywilejem w czasach Poczty Wojskowej (1), która umożliwiała przewożenie do Francji i z powrotem korespondencji wielu Ekscelencyj i Wielebnych każdego koloru (habitu) rezydujących w Rzymie, poznałem wiele osób i nauczyłem się wielu rzeczy, bowiem Dwór Papieski był jeszcze dworem. W połowie drogi między Wschodem a Zachodem, między przeszłością a przyszłością, był on pełen reliktów i wrażeń, których się już nie doświadcza, odkąd głowy państw są ludźmi przyozdobionymi dziesięcioma rodzajami uzbrojonej policji i wożonymi z szaloną prędkością w rodzaju pociągów przypominających opancerzone katafalki.
Jako oficer tłumacz włoskiego, poświęcałem się zwyczajowym zadaniom w Sztabie Generalnym. Pozostawał mi czas na rozrywkę.
Niewątpliwie z powodu tego, co wyżej napisane, zostałem zaproszony na pierwsze powojenne spotkanie głównych osobistości żydowskiej wspólnoty w Rzymie.
Mówiło się tam zwłaszcza o sposobach położenia kresu antysemityzmowi. Wiedziano o tym wśród katolików pochodzenia żydowskiego, którzy pracowali w Specjalnym Sekretariacie Watykanu (coś w rodzaju departamentu finansowego). Ci ostatni chcieli mnie poznać. Zaprzyjaźniliśmy się. Przy okazji spotkań organizowanych przez Stowarzyszenie Absolwentów Uniwersyteckich zależało tym osobom, by mnie przedstawić kapelanowi tegoż stowarzyszenia.
Był to ksiądz prałat MONTINI, wówczas zastępca w Sekretariacie Stanu.
Moi nowi przyjaciele opisali mi go entuzjastycznie, dodając: „jest jednym z nas”. Niech zrozumie, kto chce. Zachowuję olśniewające wspomnienie tych Mszy i tych homilii, w wyjątkowej barokowej kaplicy Sapienzy, kaplicy z bajki, gdzie serdeczne zgromadzenie tworzyło pewnego rodzaju aurę i jakby odczuwalną łaskę, choć nie wiedziałem, czemu to przypisać. Zły jestem na siebie, że nie zachowałem żadnego dokładnego wspomnienia żadnego fragmentu tych homilii; to było zapierające dech, słychać było słowa, które tańczyły jak światło w wysokim witrażu.
Byliśmy zadowoleni i on też. Wspomnę przy okazji, że panowała moda na elokwencję. Najwyższy Pasterz [wtedy] panujący nieświadomie narzucił swój styl i każdy starał się być szczupły, być ascetą, być mistykiem, mieć długie dłonie (nie wiem, czy starano się aż tak, żeby spać na podłodze). W swym biurze, ksiądz prałat MONTINI był aktywny, bezpośredni i dokładny. Chciał był, bym nalegał na stworzenie w Paryżu stowarzyszenia podobnego do jego własnego. Paryscy absolwenci mnie nie potrzebowali; jeśli chodzi o studentów, oni potrafili pokazać, w 1968 roku, do czego są zdolni, gdy tylko właściwie się na nich wpłynie i odpowiednio rozgrzeje.
Lobby, które na początku wieku liczyło na sukces swego posunięcia z kardynałem RAMPOLLĄ, to znaczy wysunięcia jednego ze swoich na szczyt Kościoła, aby go przekształcić na własny obraz, ta grupa nacisku nie złożyła broni.
A nadzieja zwycięstwa była tym żywsza, niecierpliwość tym większa, bowiem okoliczności grały na jej korzyść od śmierci J. Św. PIUSA X.
Rewolucja osadziła swoją potęgę na fenomenalnym systemie finansowym, na „zwycięstwie demokracyj”, na ufortyfikowanym imperjum sowieckim, na nowych globalnych środkach propagandy i nacisku oraz na zdyskredytowaniu, z powodu upadku hitleryzmu, wszystkiego, co przypominało antykomunizm; a w Kościele, na lęku, wśród wielu biskupów, duchownych zakonnych i świeckich, by nie być uważanym za pokonanych czy opóźnionych.
Pamiętam jeszcze rozróżnienia dokonane prze PIUSA XII w jego Bożonarodzeniowym przemówieniu z 1944 roku na temat „demokracji”. Nie było to właściwie zrozumiane, jak się mówi. I pamiętam pełne żalu zwierzenie kardynała SUHARDA, który poszedł za radą Nuncjusza i przyłączył się do rządu w Vichy, którego „prawowitość” nie była uznana przez rząd „wolnej” Francji. Dobry kardynał nie mógł dojść do siebie po niedoszłym wzajemnym uznaniu (2).
Jeśli chodzi o kardynała TISSERANTA, ten nieustannie rozważał to, co na Soborze stało się punktem wyjścia dekretu o wolności religijnej.
Był on, jeśli chodzi o niego, niekwestionowanym przywódcą „gaullistowskiej partii w sutannie” i miał oko – jeśli można tak powiedzieć – na wszystkich biskupów Francji. Któż mi zaprzeczy, jeśli powiem, że RONCALLI i MONTINI jemu zawdzięczają swój wybór?
Ale, z drugiej strony, któż starannie i od dawna przygotowywał możliwość tych wyborów, spośród których jeden umożliwił drugi? Łatwo jest odpowiedzieć, ale proszę zapamiętać, że niebezpieczne jest zapuszczanie się w ten teren. Doskonale rozumiem roztropne podejście tych, którzy wolą wierzyć, że to sam Duch Święty objawił Swój wybór. Być może objawił go inaczej, być może nie zdano sobie z tego sprawy, tylko Bóg mógłby nam to powiedzieć, bowiem kardynałowie, jak się wydaje, zobowiązują się do tajemnicy…
Bądź, co bądź, od przybycia Jakuba MARITAINA jako ambasadora przy Stolicy Apostolskiej, [co było] głupim i złośliwym prezentem Jerzego BIDAULT, przestałem służyć do Mszy księdzu prałatowi MONTINIEMU. W tym bowiem układzie członkowie stowarzyszenia nie krępowali się już w oznajmiać swojego progresizmu. Moi przyjaciele, powiedzmy to tak, jak jest, byli otwartymi modernistami.
MARITAIN ogarnął grupę MONTINIEGO i nie pozostało miejsca dla niczego innego, jak tylko dla humanizmu integralnego. Uciekłem.
Lecz ponieważ Ojciec prosi mnie o świadectwo, potwierdzam, że w Rzymie istniało dokładnie to, o czym Ojciec chce wiedzieć i co Ojciec mi pozwoli nazwać lobby montiniańskim, czy grupą Rampolli, oraz że aktywny purpurat, którego cechowała wyjątkowa ogłada towarzyska, z którym często się spotykałem i wobec którego żywiłem szczerą przyjaźń, dowiedziawszy się, że przedstawiono mnie księdzu prałatowi MONTINIEMU, którego miałem w poważaniu oraz że wyglądałem na jego ucznia, uznał mnie bez wątpienia za wystarczająco dojrzałego, by dokonać decydującego kroku na drodze skuteczności.
Pamiętam tajemniczy ton, z którym się odezwał – ksiądz biskup PIGNEDOLI, to o niego chodzi – by mi powiedzieć o wielkim rewanżu, który był przygotowywany.
Opowiedział mi całą historię austriackiego weto, czego skutkiem było, według niego, ponowne zanurzenie Kościoła na pół wieku w obskurantyzmie i izolacji średniowiecza; nalegał na konieczność otwarcia i dostosowania Kościoła; wreszcie zapowiedział nową erę, i to bardzo niedługo, i to z sukcesem pewnym, dzięki temu, któremu uda się tam, gdzie kardynał RAMPOLLA miał nieszczęście przegrać.
Patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczyma. Myślał, że to oznaczało: „A kim on jest?” Odpowiedział bez żadnego owijania w bawełnę: „Służy mu Pan do Mszy co czwartek”.
Przyznaję, że musiałem wyglądać na głupca; byłem nim, bowiem daleki byłem od niepewności co do tego, czego ode mnie oczekiwano dla sukcesu MONTINIEGO, nowego upragnionego wzgórz światowych i narodów (zjednoczonych).
Trzeba jednak było, bym wziął się w garść. To było poważne. Sympatyczny ksiądz biskup PIGNEDOLI był blisko związany z MONTINIM, ponieważ poszedł jego śladami do „zaszczytnego” zacisza milańskiego; jest obecnie kardynałem odpowiedzialnym za delikatne misje (jak angażowaniewietnamskich katolików w przyjmowanie komunistycznych wojsk Wietkongu dla chwały Bożej i pokoju).
Był 2 stycznia, 1945 roku, zapadał wieczór; trwało przyjęcie u wielmożnego księcia E. de NAPLES RAMPOLLI i dzięki mojemu drogiemu purpuratowi zostałem zaproszony. Było to w wytwornym pałacu, w stylu lat ’80 dziewiętnastego wieku; salony błyszczały, lustra połyskiwały, gospodarze, zaproszeni oddychali beztroską; perfumy młodych dziewcząt i kobiet, zapach alkoholi, jasnych papierosów, cała ta atmosfera jednocześnie wystawna i światowa zmieniała moje spojrzenie na papalinich (pol. „papistów” – przyp. tłum.), tych patrycjuszy, którzy od przejęcia Rzymu zabarykadowali główne drzwi swego pałacu na znak protestu i od tamtej pory nie cieszyli się przychylnością Domu Sawojskiego.
Ojciec już to wie, mój drogi Ojcze, nie przystałem na podchody „wielmożnego” księcia, który był, że się tak wyrażę, kusicielem słynnego lobby (tu też „ojciec mnie zrozumiał”). Wychodząc z tego przyjęcia myślałem o tytule małej książeczki włoskiej, którą czytałem w dzieciństwie: Le cose più grande di lui (Rzeczy, które go przekraczają); i myślałem jeszcze bardziej o słynnym Santo Fogazzaro (3)…
Bez wątpienia istniały i będą istnieć osobniki specyficznego hartu ducha, zdolne do lekceważenia łez i krwi, mówiące: „Dogadam się dla…” i „Zrobię w taki sposób, aby…”, ale posunięcie oszustwa do stopnia doskonałości, w którym je widzimy dzisiaj ma coś wspólnego z mysterium iniquitatis, tajemnicą tak potężną, która zaślepia i ogłusza nawet najlepszych, nie zapominając o „świętych” kapłanach, uczniach świętego Bojaźliwego… Nigdy, na przykład, nie słyszeli o chorobach i dziwnej śmierci Piusa XII; a gdy podaje im się dowody, śpieszą, by je odrzucać czy zamilczać. To milczący Kościoła, małe nieme pieski.
Na szczęście istnieje jeszcze kilku „Domini canes”!
11 lutego, 1977 roku
Marek Winckler
„Zeszyty Cassiciacum” nr 1, maj 1979, s. 101-105
Z języka angielskiego tłumaczył Pelagiusz z Asturii. Źródło: Les Stageiritès. Nazwiska w majuskule jak w źródle niniejszego tłumaczenia. Notka o adresacie niniejszego listu. Przypisy tłumacza:
(1) La poste aux armées: francuska poczta wojskowa, powstała po rewolucji francuskiej, złożona z cywilów rekrutowanych przez wojskowych oficerów, zwłaszcza aktywna w trakcie wojen i konfliktów zbrojnych.
(2) Kard. Suhard żałował, że stanął po stronie rządu Marszałka Petain’a, zamiast po stronie De Gaulle’a, liberałów, demokracji i rewolucji. W 1945 roku byłby na „lepszej” pozycji. Wyrażenie „dobry kardynał” jest najwyraźniej ironią autora listu.
(3) Święty jest powieścią włoskiego pisarza Antoniego Fogazzaro, który w swych pismach sprzyjał modernizmowi „katolickiemu”. Książka, opublikowana we Włoszech w 1905 roku pod tytułem Il Santo, natychmiast zyskała na popularności. Dzieło jednak znalazło się na Indeksie Ksiąg Zakazanych w 1906 roku. Pierwsze polskie tłumaczenie zostało dokonane przez Wilhelminę Zyndram-Kościałkowską najpóźniej w 1908, lecz z nieznanych powodów tłumaczenie to zaginęło po oddaniu do druku (maj 1908) i nigdy nie zostało wydane. Zatem dopiero po Soborze Watykańskim II (w 1970 r.) Instytut Wydawniczy PAX wydał książkę w tłumaczeniu Barbary Sieroszewskiej.
Na stronie ultramontes.pl jest artykuł ks. Ramon Cowarasmy o Pawle VI-autor pisze że nigdzie nie ma metryki chrzcielnej Montiniego a z innych wiadomych mi zródeł ( semperfidelisetparatus) dowiadujemy się że jego matka ma grób masoński i była Żydówką . O Montinim można zresztą napisać całe tomy ciekawych opracowań-chyba jeszcze bardziej pikantnych niż grzeszny żywot Karola aktora- fenomenologa Wojtyły.
Szanowny Panie,
X. Rama Coomaraswamy sam był podejrzanym typem, prawdopodobnie również umieszczonym w odpowiednim miejscu, aby rozbić środowisko tradycjonalistów (na stronie Maurice Pinay można znaleźć co nieco na ten temat). Odgrywał podobną rolę, co x. Malachiasz Martin. Znowu, i ten ostatni pisał ciekawe rzeczy.
Niemniej jednak jego teksty teologiczne zachowują swoją wartość.
In Christo Rege,
Pelagiusz
Czy mógłby Pan szerzej przedstawić zarzuty wobec x. Coomaraswamiego? Przynam się,że nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim wątkiem.
Szanowny Panie,
Czytałem gdzieś, chyba na stronie Maurice Pinay. Obecnie nie mogę znaleźń. Póki więc nie znajdę czegoś konkretnego, nie będę już pisał podobnych rzeczy. W między czasie zresztą słyszałem w programie Restoration Radio z bpem Dolanem o x. Malachiaszu Martinie, że Pan (później wątpliwie wyświęcony ksiądz) Coomarswamy był bardzo pobożnym katolikiem i znakomitym psychologiem.
Wydaje się jednak, że szkoda iż poszedł drogą, jaką poszedł (niepotrzebne spory z duchowieństwem sedewakantystycznym, niepotrzebne święcenia kapłańskie). Nie umniejsza to jednak wartości jego tekstów teologicznych.
In Christo Rege,
Pelagiusz
Nie chcę dzielić włosa na czworo -o ile wiem ten kapłan był jednym z głównych świeckiech współpracowników słynnej 9 która została wyrzucona z FSSPX w 1983 r. za głoszenie znanych nam poglądów .-ja już niczemu się nie dziwię -dziś każdemu trzeba dobrze patrzeć na ręce-wszyscy mamy wroga wewnętrznego który dąży do wiadomych nam celów . Jeżeli prawdą jest że Montini w ogóle nie był ochrzczony to automatycznie wszystkie jego święcenia są nieważne a msze które odprawiał jako kapłan do lat 60′ nie miały najmniejszej mocy zbawczej lecz były zwykłym teatrem. Jeżeli więc kiedyś okaże się po gruntownym dochodzeniu że ten człowiek nawet nie był ochrzczony , wówczas okaże się że mieliśmy do czynienia chyba z największym oszustwem w historii Kościoła-człowiek który nawet nie był chrześcijaninem doprowadził świat katolicki do największego rozdarcia w dziejach a ważnie konsekrowani konserwatywni biskupi z lat 60′ ( np. nasz Prymas Wyszyński ) w imię posłuszeństwa zniszczyli kapłaństwo i Ofiarę na rozkaz człowieka z synagogi szatana . Prawdę na ten temat poznamy kiedyś z całą pewnością -niemniej wydaje się to być czymś wręcz zatrważającym. Kiedy czytałem na semperfidelisetparatus biografię śp. księdza Villi znalazłem fragment rozmowy jaką przeprowadził z tym kapłanem jeden z ówczesnych biskupów w latach 50′-biskup ów ostrzegał go przed Montinim -mówił że różnica między Montinim a resztą ówczesnych watykanistów była mniej więcej taka jakby cały świat zgromadził się przed biurkiem przy którym siedzi ten człowiek-innymi słowy między Montinim a resztą Watykanu z końcowych lat Piusa XII była przepaść bez dna -myślę że Montini był nieskończenie bardziej szkodliwy od Wojtyły-ten drugi był tylko wykonawcą jego testamentu. Obaj w każdym razie nigdy nie będą nigdy kanonizowani przez Kościół katolicki -nie ma najmniejszych podstaw by na świętej liturgii rzymskiej kiedykolwiek oddawano im cześć-chyba że będzie to miało miejsce w kaplicach i kościołach administrowanych przez Menzingen.
Rama Coomaraswamy będąc – przynajmniej w swoim przekonaniu – katolikiem, był także całe życie perennialistą / tradycjonalistą, w takim mniej więcej sensie, jak jego ojciec Ananda, jak Guenon, Schuon, Pallis, Burckhardt etc. (wszyscy oni byli muzułmanami, hinduistami, buddystami, zresztą też na ogół takimi według własnego konceptu). Jest zresztą dość zabawne, że np. na ultramontes.pl ochoczo tłumaczy się teksty sedewakantystyczne Ramy, a chyba nie ma zainteresowania „Wstępem do Bhagavadgity” czy innymi materiałami – które w pewnym sensie bywają niekiedy równie „ekumeniczne” (albo nawet bardziej) jak pisma, wypowiedzi i zachowania Karola Wojtyły (chociażby). – – – A czy był podstawiony? Bo ja wiem, tak samo moglibyśmy rzec, że Schuon i Guenon zostali „podstawieni” do islamu… Zresztą: wg niektórych muzułmanów tak było :-)
Szanowny Panie,
Na szczęście z zasady sedewakantyści są osobami pozbawionymi „ducha personalistycznego” (moje ulubione wyrażenie x. Stehlina) i potrafią odróżnić osobę od poglądów, które wyznaje. Wiele tekstów x. Coomarswamy’ego ma wysoką wartość merytoryczną. Był to bardzo inteligentny człowiek. A z kolei, jak mówią i piszą o nim ci, którzy go znali osobiście (nawet nie zgadzający się z jego przyjęciem święceń), bardzo pobożny katolik i wspaniały psycholog (we właściwym tego słowa znaczeniu, nie taki nowoczesny doktryner-materialista, jak większość „psychologów”).
In Christo Rege,
Pelagiusz
Ależ ja temu wszystkiemu nie przeczę. Sugeruję jedynie, wcale nie złośliwie zresztą, że pomijanie perennialistycznego aspektu jego działalności i poglądów (tzn. pomijanie go na witrynach sedewakantystycznych) może być umyślne, mianowicie na zasadzie: „nie bardzo wiemy, co z tym zrobić – że nasz czołowy autor w gruncie rzeczy dialogował międzyreligijne z wigorem godnym Karola Wojtyły – więc na wszelki wypadek przetłumaczmy tylko to, co katolickie, a wprowadzenia do Bhagavadgity czy pogadanki o Mertonie, Schuonie i Guenonie pomińmy, bo nie wiadomo, jak to ugryźć”. ————— To trochę tak, jakby np. na stronie IDP czy FSSPX administratorzy zaczęli publikować rozmaite teksty bp Dolana czy bp Sanborna – ale wyłącznie te dotyczące samej pobożności, moralności, Maryi itd., starannie omijając wątki sedewakantystyczne (i nijak nie dając czytelnikom do zrozumienia, że takowe są obecne).
Szanowny Panie,
Trudno uważać x. Coomarswamy’ego za „naszego” czołowego autora. Poza tym, kluczową tu kwestią jest oś czasu. Czy aby na pewno owe heterodoksyjne pogadanki i dialogowanie pochodzą z okresu, gdy x. Coomarswamy był tradycyjnym katolikiem, potem przekonanym do wakatu?
Ponoć był bardzo pobożnym katolikiem i świetnym psychologiem (w prawidłowym znaczeniu terminu, nie tym nowoczesnym). Tak mówią o nim duchowni, którzy go znali osobiście w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
Jeśli oś czasu się nie zgadza, to to zupełnie nie „trochę tak”, jak Pan powiada.
In Christo Rege,
Pelagiusz
Czy aby na pewno owe heterodoksyjne pogadanki i dialogowanie pochodzą z okresu ————————– Na pewno. Na youtube można znaleźć filmy z końcówki jego życia, gdzie z wielką atencją opowiada o szkole Tradycji, tj. o Schuonie, Guenonie i swoim ojcu.
Deo gratias! Porządna praca.
Czy mógłbym prosić o więcej informacji o M. Martinie? Czytam teraz Dom smagany wichrem i chciałbym to umieścić w odpowiednim kontekście.
Szanowny Panie,
W sprawie x. Martina polecam jego „teczkę” na wspaniałej stronie Maurice Pinay: „The File on Malachi Martin”.
Z kolei bp Dolan był gościem specjalnym programu Restoration Radio poświęconego osobie x. Martina. Również warte posłuchania.
A także:
Materiały na Novus Ordo Watch
W skrócie to oszust i agent podwójny, być może potrójny. Zakamuflowany żyd, który konfabulował, nawet jeśli dużo prawdy pisał. Jakże to możliwe, że jego książki to bestsellery w opanowanym przez wiadomą nację biznesie mediów (gazet, książek, etc.)???
Co nie oznacza, że jego książki nie są ciekawe. Jest jednak podejrzanym typem i to, co pisze, wcale nie musi być takie „rewelacyjne”.
In Christo Rege,
Pelagiusz
http://mauricepinay.blogspot.com/2008/12/rama-coomaraswamy-and-great-game.html
http://carrietomko.blogspot.com/2008/12/dangers-of-far-right-some-of-you-may.html
Ks. Rama Coomaraswamy był prawdziwym Człowiekiem Renesansu:
Geolog, chirurg serca…
Podstawową edukację – hinduizm otrzymał w Indiach
Jego matka to Luisa Runstein -„Argentynka” :P
Rama Coomaraswamy speaks of his association with Malachi Martin. He also randomly offers a tale about Aleister Crowley calling for a Catholic priest on his deathbed(!?!)
Ks. Coomaraswamy opowiadał ze Aleister Crowley prosił o katolickiego księdza na „łożu śmierci”
Rama został w 1999 wyświęcony na kapłana przez bp José Ramon Lopez-Gaston, sedewakantystycznego biskupa z Rockford. Przed święceniami złożył razem z żoną publiczne śluby czystości i wstrzemięźliwości.
Coomaraswamy utrzymywał, że ks. Malachi Martin był biskupem, wyświęconym w sekrecie przez Piusa XII i kardynałem in pectore dla wiernych z krajów komunistycznych.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rama_Coomaraswamy
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ananda_Coomaraswamy
One professor who had an impact on „nine priests” including Fr. Sanborn was Dr. Rama Coomaraswamy
http://www.dailycatholic.org/sanbottt.htm
Ciekawe, że został profesorem seminarium FSSPX…
Szanowny Panie,
To wszystko prawda, ale należy zachować kolejność chronologiczną, która nie jest jasna w Pańskim komentarzu.
In Christo Rege,
Pelagiusz